Yann Martel

Życie Pi

Kategoria  powieść

Wydawnictwo Znak
Cena 30.50 zł
ISBN 83-240-0326-6
342 strony
format 140x210 mm
oprawa miękka
Kraków 2003 r.
waga 0.428 kg
nr kat. Rhema 09443
                                   



Towar lub tytuł już niedostępny


Notka

Yann Matrtel urodził się w Hiszpanii w 1963 roku. Jego życie to nieustająca podróż. Niewiele pozostało miejsc na mapie świata, których jeszcze nie odwiedził. Obecnie mieszka w Montrealu. Jest autorem trzech książek, z których ostatnia - Życie Pi- stała się międzynarodowym bestsellerem, a w roku 2002 uzyskała prestiżową Nagrodę Bookera.

Tak, chcieliśmy w tym miejscu umieścić porządną, błyskotliwą i wyczerpującą notkę o książce. Mówiłaby jasno, jak bardzo ZABAWNĄ, TAJEMNICZĄ i INTRYGUJĄCĄ lekturą jest Życie Pi. Jednak po kilku mniej lub bardziej udanych próbach, po godzinach wahania się, mówimy NIE.
Odmawiamy. Rozkładamy rece, poddajemy się i nie napiszemy nic. Absolutnie NIC!
Ta książka zachwyciła nas i uświadomiła, że dobra, ba!, nawet najlepsza notka i tak nie odda całej jej niezwykłości. Chłopiec. Tygrys. Bezkresne wody Oceanu Spokojnego. Polecamy. Bardzo polecamy.
Wydawcy

"Dziwna i zaskakująca książka, która wciąga i nie popuszcza do końca. Doskonała lektura dla ciekawych i otwartych".
Olga Tokarczuk

"Napięcie, zaskoczenie, sedno człowieczeństwa i bezgraniczny zachwyt. Strona po stronie".
"The Times"

"Powieść, która uniesie Cię wysoko ponad rzeczywistość".
"USA Today"


Spis treści

OD AUTORA
CZĘŚĆ PIERWSZA
Toronto i Puttuczczeri
CZĘŚĆ DRUGA
Ocean Spokojny
CZĘŚĆ TRZECIA
Lecznica Benito Juareza, Tomatlan, Meksyk


Wstęp

Ta książka powstała w czasie, kiedy dręczył mnie głód. Spróbuję to wyjaśnić. Wiosną 1996 roku ukazała się w Kanadzie moja druga powieść. Nie odniosła sukcesu. Krytyka była albo zdezorientowana, albo wyrażała swą dezaprobatę w formie zdawkowych pochwał. Czytelnicy zupełnie zignorowali książkę. Nie pomógł mi też promocyjny cyrk, pomimo podejmowanych przeze mnie prób wcielenia się w rolę klauna bądź akrobaty. Książka po prostu nie zaistniała. Stała na półkach księgarń wśród innych, ustawionych w szeregu niczym wyrostki przed meczem baseballu lub piłki nożnej, i była jak niezdarny słabeusz, którego nikt nie chce mieć w swojej drużynie. Znikła z pola widzenia szybko i po cichu.
Jej fiasko nie zrobiło na mnie zbyt wielkiego wrażenia. Zabrałem się już do pisania kolejnej powieści, której akcja miała się rozgrywać w Portugalii w 1939 roku. Tyle że ogarnęło mnie zniecierpliwienie. I nie miałem pieniędzy.
Poleciałem więc do Bombaju. Nie jest to, wbrew pozorom, takie nielogiczne, jeśli wziąć pod uwagę trzy sprawy: że asceza bytowania w Indiach nauczy cierpliwości każdego, że nawet małe pieniądze mogą tam wiele załatwić i że powieść rozgrywająca się w Portugalii w 1939 roku nie musi mieć wiele wspólnego z Portugalią i 1939 rokiem.
Byłem już wcześniej w Indiach, na północy; spędziłem tam pięć miesięcy. Przybyłem wtedy na ten subkontynent kompletnie nieprzygotowany. Właściwie całe moje przygotowanie ograniczało się do jednego słowa. Kiedy powiedziałem o planowanej podróży znajomemu, który znał dobrze ten kraj, zauważył zdawkowo: "Mówią tam zabawną angielszczyzną. Lubią na przykład takie słowa, jak »oszkapić«".


Fragment tekstu

(...)
ROZDZIAŁ 20
Był sufim, muzułmańskim mistykiem. Dążył do fany, zespolenia z Bogiem; jego relacje z Najwyższym miały bardzo osobisty i nacechowany miłością charakter. "Jeśli zrobisz tylko dwa kroki w stronę Boga", mawiał, "Bóg natychmiast przybiegnie do ciebie!".
Miał bardzo pospolitą powierzchowność, w jego wyglądzie czy stroju nie było niczego, co pozwalałoby go zapamiętać. Nie dziwię się zatem, ze nie zwróciłem na niego uwagi, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Nawet kiedy go już po naszych licznych spotkaniach dobrze poznałem, miałem trudności z jego rozpoznaniem. Nazywał się Satish Kumar. Nazwisko to jest popularne wśród mieszkańców Tamilnadu, a więc zbieżność nie była niczym zaskakującym. A jednak było mi przyjemnie, że ów pobożny, nijaki jak cień i cieszący się dobrym zdrowiem piekarz i mój nauczyciel biologii, komunista i entuzjasta nauki, ta góra na szczudłach, człowiek, który przeszedł w dzieciństwie polio, nosili to samo nazwisko. Panowie Kumarowie uczyli mnie biologii i islamu. Panowie Kumarowie zachęcili mnie do studiowania zoologii i religioznawstwa na uniwersytecie w Toronto. Panowie Kumarowie byli prorokami mojej spędzonej w Indiach młodości.
Modliliśmy się razem i razem wygłaszaliśmy dhikr, recytację dziewięćdziesięciu dziewięciu objawionych imion Boga. Kumar był hafizem, znał Koran na pamięć i recytował go powoli i śpiewnie, jak prostą pieśń. Mój arabski nie był nigdy zbyt dobry, ale lubiłem samo brzmienie tego języka. Gardłowe eksplozje i przeciągłe samogłoski płynęły niczym piękny strumień jakby na granicy mojej zdolności zrozumienia. Wpatrywałem się w ten strumień godzinami. Jako głos jednego człowieka, nie był zbyt szeroki, ale głębię miał kosmiczną.
Określiłem dom pana Kumara jako ruderę. Ale żaden meczet, kościół ani świątynia nie wydawały mi się miejscami tak świętymi. Czasami wychodziłem z piekarni przepełniony poczuciem chwały Bożej.Wskakiwałem na rower i pedałowałem jak szalony, głosząc światu tę chwalę samym swym pędem.
Pewnego razu wyjechałem aż za miasto i w drodze powrotnej, przystanąwszy na wzniesieniu, z którego widać było po lewej stronie ocean i długi odcinek drogi, poczułem nagle, że jestem w niebie. Miejsce to było w rzeczywistości takie samo jak jeszcze niedawno, kiedy tamtędy przechodziłem, ale patrzyłem na nie innymi oczami. Uczucie, jakie mnie ogarnęło, paradoksalna mieszanina pulsującej energii i głębokiego spokoju, było intensywne i zarazem błogie. Podczas gdy wcześniej droga, ocean, drzewa, powietrze, słońce, przemawiały do mnie każde inaczej, teraz mówiły jednym językiem. Drzewo nie zapominało o drodze, ta była świadoma istnienia powietrza, ono zaś pamiętało o oceanie, który jednoczył się ze słońcem. Każdy element pozostawał w harmonijnym związku ze swoim sąsiedztwem i wszystkie były jedną wielką rodziną. Ukląkłem jako śmiertelnik, wstałem z kolan jako nieśmiertelny. Czułem się jak sam środek niewielkiego kręgu, przypadkiem zbieżny ze środkiem znacznie większego koła. Atman spotkał się z Allahem.
Kiedyś, przy innej okazji, poczułem bliskość Boga. Zdarzyło się to znacznie później, w Kanadzie. Pojechałem odwiedzić przyjaciół na wsi. Była zima. Wybrałem się sam na przechadzkę po ich wielkiej posiadłości i właśnie wracałem do domu, w pogodny, słoneczny dzień, po burzliwej nocy ze śnieżycą. Cała przyroda tonęła w bieli. Zbliżając się do domu, odwróciłem głowę. Był tam las, a w lesie niewielka polana. Wietrzyk, a może jakieś zwierzę poruszyło gałąź. Śnieżny pył opadał, mieniąc się w słońcu. W tej złocistej mgiełce, na upstrzonej plamami światła polanie, zobaczyłem Matkę Boską. Dlaczego właśnie ją, nie wiem. Moje uwielbienie dla Matki Boskiej było sprawą drugorzędną.(...)


Strona redakcyjna

Tytuł oryginału Life of Pi

Copyright 2001 by Yann Martel

Obraz na okładce Andy Bridge

Projekt graficzny James Hutcheson

Adaptacja projektu okładki Piotr Poniedziałek

Fotografia na czwartej stronie okładki Danielle Schaub

Opieka redakcyjna Barbara Grzemowska

Adiustacja Urszula Korecka

Korekta Beata Trebel Joanna Stovrag

Łamanie Irena Jagocha

Copyright for the translation by Zbigniew Batko
Copyright for this edition by Wydawnictwo Znak, Kraków 2003

ISBN 83-240-0326-6

ZNAK
Zamówienia:
Dział Handlowy,
30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Bezpłatna infolinia: 0800-130-082
Zapraszamy do naszej księgarni internetowej: www.znak.com.pl









Powrót  •  Nasza oferta  •   Nowości  •   Najpopularniejsze  •   Szukaj

O nas   •   Kontakt   •   Regulamin zakupów   •   Karta stałego Klienta   •   Do pobrania