Notka
Wśród szybko przemijającej, nie zawsze nam przychylnej codzienności często czujemy potrzebę odwołania się do opinii kogoś przyjaznego i bezinteresownie oddanego lub choćby potrafiącego oceniać nasze życie z innej niż my perspektywy. Kogoś, kto mieszka po trosze w nas samych, ale należy też do innego świata, a zatem ma bardziej obiektywny osąd i wiedzę duchową większą niż nasza. I wtedy przychodzi do nas Anioł.
"Wizyty Aniołów" to pogodne, często zabawne opowieści o większych, mniejszych i najmniejszych problemach składających się na nasze codzienne życie. Dialogi toczą się wokół poszukiwania kierunku, gdzie mogą się znajdować takie wartości, jak prawda, dobro lub choćby tylko normalność. Ustalić kierunek - no cóż, dobre i to, gdy zdarza się, że do samych wartości dotrzeć nie możemy lub nie potrafimy.
Fragment tekstu
(...)
Wizyta Anioła Spraw Nienazwanych
Dziś przy siekaniu koperku (mój wnuczek uwielbia jajka "maszerowane" z dużą ilością tego aromatycznego dodatku) przypomniał mi się Anioł, którego nie widziałam już wiele lat. A przypomniał mi się za sprawą koperku, ponieważ z nim właśnie, jak też i z resztą zakupów uczynionych na bazarku (co też mi przyszło do głowy - nigdy się tam nie zaopatruję) leciałam wczoraj o zmierzchu przez park, czyli na skróty. I tam... No właśnie. Tam zobaczyłam na ławce, trzymającego czule za rękę osobę płci niewątpliwie przeciwnej, mojego szwagra, tj. męża mojej najmłodszej siostry, poniekąd smarkuli, bo jest w wieku moich córek. To był bez wątpienia Robert. Przez moment moje spojrzenie zbiegło się ze spojrzeniem jego oczu, które natychmiast uciekły. Ja także spanikowałam. Opuściłam wzrok, niby to w celu sprawdzenia zawartości koszyka.
- Jeszcze nie jestem pewna, ale chyba przejdę nad tym do porządku dziennego - powiedziałam po wstępnych grzecznościach do Anioła, który zgodnie z moimi przewidywaniami wparował do kuchni i próbował właśnie farszu.
- Dodaj trochę soli, może też vegety, jakieś to mdłe.
Pokornie spełniłam jego życzenie, po czym napełniłam trzy skorupkowe połówki farszem, obcisnęłam je w bułeczce i pięknie przyrumienione na maśle podałam gościowi. Anioł spałaszował poczęstunek w tempie i stylu przypominającym mojego wnuka, po czym grzecznie podziękował. Czekałam na słowa pożegnania, ale Anioł wyraźnie chciał jeszcze pogadać. Tak, wiem, chce się dowiedzieć, jak to było naprawdę z plażą i Tereską. Zawsze chciał to wiedzieć, a dziś tyle już lat minęło od tamtego czasu, że mogę spróbować ubrać tę historię w słowa. Po raz pierwszy. Nim zaczęłam opowiadanie, skupiłam wszystkie swoje myśli na tym, jakże odległym, czasie.
Tereską była bratanicą pani Genowefy, która przez wiele lat opiekowała się moimi dziećmi, kiedy ja i mój mąż byliśmy w pracy. O pani Genowefie myślę zawsze z rozrzewnieniem. Bardzo dużo jej zawdzięczam. To dzięki temu, że była taka obowiązkowa i lubiła moje córki, ja mogłam spokojnie pracować. (...)