Notka
Droga do Trybunału w Strasburgu była bardzo daleka. Niektórzy z krewnych ofiar zbrodni katyńskiej zaczęli ją w kołchozie w Kazachstanie, bo stamtąd, poprzez Persję i Rodezję Północną, wracali do Polski. Inni ruszyli z Rumunii, gdzie w latach wojny zajmowali się wyrobem butów ze słomkową podeszwą, by utrzymać rodzinę.
Jeszcze inni przetrwali powstanie warszawskie w domu, skąd nadawała słynna radiostacja AK "Łódź podwodna", która nie przerwała pracy nawet, gdy Niemcy przeprowadzali w budynku rewizję.
Bohaterowie tej książki po latach zakłamywania losów ich rodzin przez władze PRL postanowili na forum międzynarodowym upomnieć się o rzetelne śledztwo katyńskie i honor swoich pomordowanych bliskich. Musieli zacząć prawną batalię od wojskowej prokuratury rosyjskiej i moskiewskich sądów. I prócz odmowy dostępu do akt katyńskiego śledztwa znosić obelgi, jakie padały pod adresem polskich oficerów - ofiar NKWD. Tak było, gdy jeden z rosyjskich prokuratorów oznajmił, że były podstawy do represjonowania niektórych z aresztowanych Polaków jako "szpiegów, dywersantów i terrorystów". Ich bliscy cierpieli także wtedy, gdy moskiewski sąd stwierdził, że o prawną rehabilitację występować mogą... tylko pomordowani oficerowie osobiście.
(Rh)