ks. Adam Bezak

Górą i doliną

Kategoria  opowiadania eseje

Wydawnictwo Biblos - Tarnów
Cena 12.60 zł
ISBN 978-83-7332-559-3
(gabaryt L - 2XL)
waga 0.094 kg
nr kat. Rhema 27070
                                   



Towar lub tytuł już niedostępny


Notka

Praca duszpasterska młodego kapłana tematem literackim? Dlaczego nie? Język powieściowy to odpowiednie tworzywo dla zademonstrowania podstawowych jej napięć: między wzniosłością powołania a przyziemnością jego urzeczywistnienia, między prostotą formacji seminaryjnej a skomplikowaniem ludzkiej materii, z jaką nie dość dobrze przygotowany kapłan musi się borykać, między dobrym samopoczuciem a bezradnością... Ks. Adam Bezak, nie ukrywając przed czytelnikiem tych właśnie blasków i cieni życia kapłańskiego, prowadząc go "górą i doliną", ma jednak jasno wytyczony cel - jest nim przywrócenie autentyczności w relacjach między wspólnotą wiernych a jej pasterzem. Ostatecznie zatem widzi on w aktywności literackiej jeszcze jedną formę swojej pracy.
Górą i doliną jest kontynuacją - stanowiącą jednak integralną całość - książki Na przełęczy. Obie mikropowieści łączy osoba głównego bohatera, ks. Antoniego. W przygotowaniu jest już część trzecia.


Spis treści

I Ja ciebie nie potępiam
Twój brat zmartwychwstanie
Kto może pojąć, niech pojmuje
Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię
Nie zabijaj!
Czuwajcie, bo nie wiecie,
kiedy Syn Człowieczy przyjdzie
Wejdą pośród was wilki
Dobry przykład
Idźcie na cały świat
Chrystus - tak! Kościół - nie!
Nie róbcie z domu mojego Ojca targowiska
Uśpione sumienie
Spieszmy się kochać ludzi
Kapłaństwo jest nudne
Błogosławieni czystego serca
Cenny dar - przyjaźń
Kochać - ale jak?
Superniania?
Dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze
Boże plany


Fragment tekstu

I Ja ciebie nie potępiam

"Jak tu pięknie... Boża symfonia - cicho, pusto. Wokół tylko śnieżny puch i cudne widoki. Bóg jest wielki! Tam, w dole, zostawiłem
wszystko. Tu jest tylko On, ja i góry. Chciałbym, żeby ta chwila trwała wiecznie. Sądzę, że w górach "ziemi nowej
i nieba nowego" będzie podobnie... Bóg się o to zatroszczy" - myślał Antek, kiedy siedział na Sławkowskim Szczycie. Wolny
dzień postanowił spędzić w swoich kochanych górach. Spadł świeży śnieg i było trochę mroźno. Wyjechał skoro świt, żeby
jak najwcześniej znaleźć się na niełatwym szlaku. Była późna jesień. Dopiero co zaczął pracę jako wikariusz w swojej pierwszej
parafii. Tyle się pozmieniało w jego życiu... Całą drogę ku szczytowi rozmyślał. Był już innym człowiekiem. Lata seminaryjnej
formacji przemieniły go wewnętrznie. Inaczej postrzegał już świat, ludzi. Pozostał sobą - tym samym Antkiem, jakiego
znali inni, koledzy ze szkoły. Był dojrzałym mężczyzną, kiedy postanowił zostać kapłanem, ale nie czuł presji lat. Był nieco
starszy od swoich kursowych kolegów, ale nie miało to większego znaczenia, co najwyżej nazywali go "dziadkiem" lub "seniorem".
Wewnętrzna dojrzałość trzydziestoletniego mężczyzny i zdobyte już doświadczenie życiowe pomagały mu w różnych
sytuacjach. Decyzja, którą podjął, nie należała do najłatwiejszych.
Jednak już po pierwszych miesiącach pracy wiedział, że kapłaństwo było jego prawdziwym powołaniem. Nie
żałował. Czuł tylko lekką obawę, czy sprosta. Dotychczasowy tryb życia był zupełnie inny. Jednak te kilka spędzonych w lesie,
nauczyły go pilności i poczucia obowiązku. Starał się powierzone sobie zadania wypełniać jak najlepiej... "Fajnie mnie
przyjęła jedna parafianka" - uśmiechał się sam do siebie.
W pierwszym tygodniu pracy wracał ze szpitala od jednego ze swoich uczniów. W autobusie przysiadła się do niego
pewna pani. Trochę rozmawiali. W pewnym momencie go zapytała:
- A tak właściwie to gdzie pan mieszka?
- Za trzy przystanki będziemy na miejscu.
- Przecież to koło kościoła? - dziwiła się nieznajoma.
- Owszem, koło kościoła. Bardzo blisko... - trzymał ją dalej w niepewności.
- Niemożliwe!
- Dlaczego? - zapytał zdziwiony.
- Bo ja też mieszkam niedaleko, a dopiero pierwszy raz pana tu widzę!
"Jeszcze mnie pani pozna" - pomyślał.
- To pan się tutaj może ożenił? - ciągnęła dalej. - To pewnie w tym nowym domu koło plebanii. Tak, to by się zgadzało.
Hanka coś mówiła, że tam się wprowadziło jakieś młode małżeństwo... - nieznajoma nie przestawała mówić.
- To już tutaj. Pokażę pani, gdzie mieszkam... O tutaj - Antek wskazał z szelmowskim uśmieszkiem.
- Na Boga! Przecież to plebania!
- No tak. Plebania.
- Chyba żarty sobie pan stroisz? Wesołek się znalazł!
- Nie wesołek, tylko ksiądz.
- O Boże! Naprawdę? Tak mi głupio... - rozmówczyni Antka zrobiła się czerwona jak burak.
- Nie szkodzi. Ja tak po cywilnemu...
- Gdybym wiedziała...
- Proszę się nie przejmować - odparł Antek. - Nie pierwszy i nie ostatni raz mi się to zdarza. Życzę pani udanego dnia.
Chciało mu się śmiać. "No to ładnie się zaczyna" - pomyślał.
Zza chmur pokazało się słońce, delikatnie muskając jego policzki, na których poczuł ciepło. Wyjął z plecaka brewiarz
i zaczął się modlić. Słowa psalmów na chwilę oderwały jego myśli od przyziemnej rzeczywistości.
"W górach modlitwa smakuje inaczej" - pomyślał, zamykając brewiarz. "A tu jeszcze to kazanie na cmentarzu... Co tu
powiedzieć? Nie mam bladego pojęcia..."
Słońce coraz mocniej przygrzewało. Antek wpatrywał się w malowniczą panoramę Tatr. Dokonywał w duszy małego
podsumowania kilku zaledwie miesięcy swojej pracy. Przyzwyczaił się do takiego wewnętrznego obrachunku. Dzięki
niemu mógł dostrzec, co robi źle, co mu nie wyszło. Przez ten czas zdążył już przeżyć pierwsze radości, ale i frustracje. Nie
mógł się rozkręcić. Wyjść z jakąś własną inicjatywą.
- Spokojnie. Pierwsze koty za płoty - mawiali starsi koledzy.
- No dobrze, ale zazwyczaj początki rzutują na późniejsze lata...
Dawał z siebie tyle, ile tylko mógł, żeby prowadzić innych do Chrystusa, ale skutek był na razie mizerny...
"Może to przez moje lenistwo..." - zastanawiał się. "Ale przecież nie zawalam roboty! Czasem mi się zdarzy zaspać...
ale to normalna rzecz. Przychodzę czasem wykończony, posiedzę nad książkami. I tak jakoś wyjdzie... Moim mottem jest
radość i ją przede wszystkim powinienem nieść między ludzi.
By być jak najbliżej nich" - otrząsnął się z zadumy. Uznał, że musi już ruszać.
Spojrzał jeszcze w stronę swoich ukochanych gór. Uśmiechnął się i zaczął schodzić w dół. Był lżejszy. Modlitwa
i kontakt z Bogiem dodały mu wigoru.
"Ciekawe, jak się miewa mój domek" - zastanawiał się.
Od kiedy poświęcił swoje życie Bogu, chciał aby jego leśniczówka służyła jako miejsce, do którego każdy mógłby
przyjechać i pobyć w samotności. Miał kiedyś nawet pewien plan, aby otworzyć w niej coś w rodzaju domu rekolekcyjnego
czy pustelni, gdzie każdy, kto chciałby spędzić jakiś czas w górach, znalazłby dach nad głową. Nie było to jednak takie
łatwe i ostatecznie nic z tego nie wyszło. Postanowił jednak, że będzie tam zaglądał od czasu do czasu, a pieczę nad domkiem
powierzył parafii. Zawsze mógł się w leśniczówce zatrzymać.
I planował w niej spędzać każdy urlop.
"Przynajmniej nie będę musiał liczyć na gościnność górali" - uśmiechał się na samą myśl o tym. "Takich jak ta "Tekla"".
W szkole średniej Antek pojechał razem z przyjaciółmi: Romkiem i Adamem - w góry. Wysiadając z autobusu, wpadli
na sympatycznie wyglądającą starszą panią, która nazwali pieszczotliwie "Teklą". Owa gaździna, zachwalając walory
swojego lokum, zwerbowała ich bez trudu. Po dotarciu jednak na miejsce szybko zrezygnowali, bo kwatera nie przypadła im
do gustu. Jeden z przyjaciół jeszcze zagadywał, ale dwaj pozostali byli już dawno poza ogrodzeniem... Kiedy udało mu się do
nich dołączyć, z dala dał się słyszeć chrapliwy głos gaździny:
- Szlachcice się znaleźli! Burżuje! Pałaców by chcieli! A niech was licho!
- Ciotka Tekla placki piekła. Jeden się jej spalił, mało się nie wściekła... - ripostował Romek.
I tak zakończyła się ich przygoda z "Teklą".
"Romek, Adam, Ewa, Anka... - ciekawe co u nich?" - zastanawiał się Antek. Dawno już się z nimi nie widział. Kiedyś
tworzyli zgraną paczkę i spędzali ze sobą prawie każdy dzień... "Teraz każdy poszedł w swoją stronę" - ze smutkiem
westchnął Antek.
Schodząc w dół, rozmyślał nad sobą. "Wszystko się pozmieniało. Tak mało czasu poświęcam
modlitwie. Może to jest przyczyną tego, że sobie nie radzę z niektórymi rzeczami? Bez modlitwy słabnę. Tak jak na szlakach
górskich bez wody i kanapek. Jeśli Bóg będzie na pierwszym miejscu, to wszystko będzie na właściwym miejscu.
Żebym tylko kiedyś nie stanął przed Bogiem z pustymi rękami. Tyle czasem spada na moje barki... Chcę zrobić jak
najwięcej dla dobra Kościoła i parafii. A tu nic. Mizeria. Wiele moich inicjatyw zostało zablokowanych. Na inne nie mam
pieniędzy... Może to te trudne początki, o których mi mówiono?
A może pycha, brak pokory? Sam już nie wiem...
Najtrudniejsze jest jednak spowiadanie... Onus sacerdotalis - mawiał nasz ojciec duchowny. I miał rację! Teraz dopiero
rozumiem, jakie to brzemię kapłańskie. Nieraz trzeba w tych kilku minutach spowiedzi podjąć ważną decyzję. I to wcale
nie jest takie proste, jakby się wydawało..."
Antek dobrze zapamiętał swoją pierwszą penitentkę. Jeszcze dobrze nie ochłonął po prymicjach, a już siedział w konfesjonale
w swojej farze. Ręce mu drżały, a w ustach było sucho.
Zimny pot wystąpił mu na czoło. Pomodlił się do Ducha Świętego o mądrość i dobrą radę i usiadł... Pierwszą penitentką
była pewna starsza pani.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
- Na wieki wieków. Amen - odparł Antek.
- Niech mi ksiądz pomoże... - drżącym głosem zaczęła swoją spowiedź kobieta.
- Oczywiście, że pomogę, ale proszę mi powiedzieć w czym rzecz? - speszył się Antek.
- Już dawno nie przystępowałam do spowiedzi. Nie pamiętam jak dawno. Do kościoła nie chodziłam. Pamiętam tylko
modlitwy Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo, których nauczyła mnie jeszcze babcia... - ciągnęła dalej.
- A ile nie była pani u spowiedzi? - spytał Antek.
- Nie pamiętam... chyba ze sześćdziesiąt lat...
"Mój Boże!" - pomyślał Antek. "Jak ja jej pomogę? Nie dam rady!".
Kobieta w czasie wojny została wywieziona do Niemiec i znalazła się wśród protestantów. Pamiętała dzień Pierwszej
Komunii i podstawowe modlitwy. Kiedy na starość znalazła się w rodzinnych stronach, chciała powrócić na łono Kościoła
katolickiego.
"Boże! Nie dam rady!" - powtarzał w myślach.
- Wie ksiądz. Ja zawsze pamiętałam o Kościele, o Bogu. Ale moi opiekunowie nie za bardzo... Chciałam stamtąd uciec.
Nie dało się. Więc chodziłam z nimi do zboru. Ale po cichu modliłam się tak, jak mnie nauczyła babcia - ciągnęła dalej
swoje wyznania kobieta.
Ksiądz Antoni nadal zastanawiał się, jaką podjąć decyzję. Miał kompletną pustkę w głowie.
- Wierzy pani w Boga? - zapytał po chwili.
- Wierzę, księżulku kochany. Wierzę. Z całego serca.
- Czy przez ten cały czas żyła pani zgodnie ze swoim sumieniem, z przykazaniami... o ile je pani pamięta? - ciągnął dalej.
- Tak, księżulku. Miałam całe życie różaniec i obrazek, który podarowali mi rodzice w dniu Pierwszej Komunii. Nigdy
się z nim nie rozstawałam.
- A obiecuje pani tu, przede mną i przed Bogiem, pozostać w Kościele katolickim do końca życia?
- Przyrzekam.
- Czy wierzy pani w Boga, Stworzyciela nieba i ziemi, w Syna Jego Jednorodzonego, Jezusa Chrystusa, który narodził
się z Maryi, umarł za nasze grzechy, zmartwychwstał, i wstąpił do nieba? W Ducha Świętego, w jeden święty, powszechny apostolski
Kościół, w zmartwychwstanie, w życie wieczne i w moc sakramentów?
- Wierzę, księżulku. Inaczej bym tu nie przyszła. Ja starałam się nie zapomnieć o wierze moich ojców. To, że żyłam
z dala od Kościoła, było wynikiem warunków, w jakich się znalazłam. Chciałam te sprawy uregulować, ale mój mąż zagroził,
że odejdzie, a mieliśmy czwórkę dzieci. Nie dałabym sobie rady...
- Rozumiem... - westchnął ksiądz Antek. - Bo widzi pani, to szmat czasu... tyle lat poza Kościołem. Bez sakramentów...
Ale ponieważ pani złożyła przysięgę, że wierzy w Boga, Kościół i sakramenty i że pozostanie w naszej świętej wierze -
udzielę pani rozgrzeszenia. Ze względu jednak na ewentualne kłopoty przy załatwianiu w późniejszym czasie spraw, np.
w kancelarii parafialnej - bo tam na pewno jest zapis o tym, że należała pani do innego wyznania - trzeba będzie to załatwić
formalnie. Spowiedź nie daje takiego prawa, bo pozostaje tajemnicą między Bogiem, panią i mną.
- To w jaki sposób mogę te sprawy uregulować?
- Przed Bogiem już właśnie pani to zrobiła. Teraz trzeba będzie pójść do proboszcza i złożyć wyznanie naszej wiary: na
piśmie lub w obecności dwóch wiarygodnych świadków. Proboszcz musi to widzieć. Wtedy w razie jakichkolwiek wątpliwości
będzie pani miała potwierdzenie, że wszystko jest w najlepszym porządku.
- Rozumiem, księżulku - odpowiedziała kobieta.
Udzielając rozgrzeszenia, Antek dziękował Bogu, że dał sobie radę. Bał się, że nie podoła temu wyzwaniu. Była to
pierwsza spowiedź wysłuchana przez niego w życiu. Zapamięta ją na pewno.
"Może to jakiś znak od Boga, że na moje barki będzie wkładał ciężary tego świata?" - zastanawiał się Antek. "W Bogu
pokładam nadzieję, nie będę się lękał" - wyrecytował z pamięci słowa psalmu i resztę dnia zawierzył Bogu.









Powrót  •  Nasza oferta  •   Nowości  •   Najpopularniejsze  •   Szukaj

O nas   •   Kontakt   •   Regulamin zakupów   •   Karta stałego Klienta   •   Do pobrania