Soren Kierkegaard

Bojaźń i drżenie. Choroba na śmierć

Kategoria  naukowe

Wydawnictwo Homini
Cena 30.40 zł
ISBN 978-83-61568-16-2
(gabaryt L - 2XL)
waga 0.324 kg
nr kat. Rhema 25737
                                   



Nakład wyczerpany!


Spis treści

Od tłumacza (Jarosław Iwaszkiewicz)
Bojaźń i drżenie
Przedmowa
Nastrój
Pochwała Abrahama
Problematy
Tymczasowa ekspektoracja
Problemat I: Czy może istnieć teleologiczne zawieszenie etyki?
Problemat II: Czy istnieje absolutny obowiązek wobec Boga?
Problemat III: Czy można moralnie obronić Abrahama, że zataił swój zamiar przed Sarą, Eleazarem i Izaakiem?
Epilog
Choroba na śmierć
Przedmowa
Wprowadzenie
Część pierwsza. Rozpacz to choroba na śmierć
A
O tym, że rozpacz jest chorobą na śmierć
A. Rozpacz jest chorobą ducha, jaźni i jako taka może być potrójna: rozpacz, że się nie jest świadomym swej osobowości (rozpacz niewłaściwa), rozpacz, że się nie chce być sobą, rozpacz, że się chce być sobą
B. Możliwość i rzeczywistość rozpaczy
C. Rozpacz jest "chorobą na śmierć"
B
O powszechności tej choroby (rozpaczy)
C
Kształty tej choroby (rozpaczy)
A. Rozpacz rozpatrywana bez względu na to, czy refleksja nasza przyjmuje jej świadomość, czy też nieświadomość, tylko
jako rozmyślanie o elementach syntezy
a) Rozpacz rozpatrywana ze względu na określoność: skończoności - nieskończoności
a) Rozpacz nieskończoności pochodzi z braku skoń­czoności
b) Rozpaczą skończoności jest brak nieskończoności
b) Rozpacz z punktu widzenia określoności możliwość - konieczność
a) Rozpaczą możliwości jest brak konieczności
b) Rozpaczą konieczności jest brak możliwości
B. Rozpacz z punktu widzenia możliwości: świadomość
a) Rozpacz nieświadoma tego, że jest rozpaczą, czyli rozpaczliwa nieświadomość swojego ja, i to wiecznego
b) Rozpacz, która uświadamia sobie, że jest rozpaczą, czyli świadoma, że jest osobowością, w której istnieje cząstka wieczna, i wobec tego jest w rozpaczy, że nie chce być sobą, albo jest w rozpaczy, że chce być sobą
a) Rozpacz z powodu pragnienia niebycia sobą, rozpacz słabości
1. Rozpacz nad sprawami ziemskimi i nad pewnymi sprawami ziemskimi
2. Rozpacz z powodu wieczności, czyli rozpacz nad sobą
b) Rozpacz z powodu pragnienia bycia sobą, bunt
Część druga. Rozpacz jest grzechem
A
Rozpacz jest grzechem
Rozdział pierwszy
Stopniowanie świadomości swego ja (określenie przed Bogiem)
Dodatek: O tym, że definicja grzechu zawiera w sobie możliwość zgorszenia, ogólne uwagi o zgorszeniu
Rozdział drugi
Sokratyczna definicja grzechu
Rozdział trzeci
Że grzech nie jest negacją, tylko czymś pozytywnym
Dodatek do A: A więc czy grzech nie staje się w pewnym sensie ogromną rzadkością? (Moralność)
B
Dalszy ciąg grzechu
A. Grzech rozpaczy z powodu grzechu
B. Grzech rozpaczy z powodu grzechów odpuszczenia (Zgorszenie)
C. Grzech porzucenia chrześcijaństwa modo ponendo i uważania go za fałsz

Skorowidz imion


Fragment tekstu

Jeżeli nie istnieje żadna wieczna świadomość w człowieku, jeżeli na dnie wszystkiego czai się tylko dziko działająca moc, która kłębiąc się w wirze ciemnych namiętności zrodziła wszystko to, co było wielkie, i to, co nie miało żadnego znaczenia, jeżeli pustka bezdenna i nigdy nie nasycona kryje się pod wszystkim, czymże innym staje się życie, jeśli nie rozpaczą? Jeżeli tak jest, jeżeli nie ma żadnych świętych więzów łączących ludzkość, jeżeli pokolenie za pokoleniem powstaje jak liście w puszczy, jeżeli jedno pokolenie przychodzi na zmianę drugiemu, jak następują po sobie śpiewy ptaków w lesie, jeżeli pokolenia mijają, idąc przez życie jak okręt po morzu, jak wicher na pustyni, jak bezmyślne i bezowocne działanie, jeżeli wieczne zapomnienie zawsze czyha na swą zdobycz i nie ma rzeczy, która by była dość silna, aby wyzwolić od tego - jakże puste i beznadziejne wydaje się życie! Ale przecież tak nie jest i Bóg, który stworzył męża i niewiastę, urobił potem bohatera i poetę albo mówcę. A poeta nie umie nic uczynić, jak tamten czyni, umie tylko podziwiać, miłować bohatera i cieszyć się jego istnieniem. I jest przy tym szczęśliwy nie mniej niż tamten, ponieważ bohater staje się jak gdyby lepszą jego cząstką, w której jest zakochany, i cieszy się, a chociaż nie jest to on sam, jednak miłość jego jest godna podziwu. Staje się geniuszem pamięci i nic nie może uczynić, aby nie pamiętał o tym, co uczynił, nic uczynić, aby nie podziwiał czynów; nie ma nic własnego, ale czuwa nad tym, co mu jest powierzone. Idzie za popędem serca, ale kiedy już znalazł to, czego szukał, wędruje wtedy od drzwi do drzwi każdego człowieka z pieśnią swą i oracją, aby wszyscy jak on podziwiali bohatera i byli z niego dumni, jak on jest dumny. Takie jest jego zajęcie, jego pokorny trud, taka jest jego wierna służba, służba w domu bohatera.
Jeżeli będzie w ten sposób wierny swej miłości, jeżeli będzie walczył dzień i noc przeciwko podstępom zapomnienia, na które narażony jest bohater, to znaczy, że dopełnił on swego czynu, połączył się z bohaterem, który go pokochał równie wiernie, gdyż poeta jest jak gdyby także lepszą cząstką bohatera, wprawdzie bezsilną jak wspomnienie, ale jak wspomnienie przejaśnioną. Dlatego nikt, kto był wielki, nie ma być zapomniany, a jeżeli czas mija i mgła nieporozumień okrywa bohatera, miłośnik jego trwa jednak i wraz z upływem czasu coraz bardziej się do niego przywiązuje. Nie! Nikt nie może być zapomniany, kto był wielki na świecie; ale każdy był wielki na swój sposób, a każdy w zależności od wielkości tego, co umiłował. Albowiem ten, kto umiłował siebie, był wielki sam przez siebie, ten, kto kochał ludzi, stał się wielki przez swoje oddanie, ale ten, kto Boga ukochał, stał się największy ze wszystkich. O każdym trzeba pamiętać, ale każdy stał się wielki w zależności od tego, czego oczekiwał. Jeden stał się wielki, gdyż oczekiwał rzeczy możliwych; inny - gdyż oczekiwał rzeczy wiecznych, ale ten, co oczekiwał rzeczy niemożliwych, stał się większy nad innych. O każdym trzeba pamiętać, ale każdy stał się wielki w zależności od wielkości tego, z czym walczył. Albowiem ten, kto walczył ze światem, stał się dość wielki, aby świat zwyciężyć, a ten, kto walczył sam z sobą, stał się większy, gdyż zwyciężył siebie; ale ten, kto walczył z Bogiem, stał się większy nad innych. Taka jest walka świata, człowiek przeciw człowiekowi, jeden przeciw tysiącom, ale ten, kto walczył z Bogiem, był większy nad innych. Taka jest walka na ziemi: taki był ten, kto zwyciężył wszystko własnymi siłami, i taki był ten, kto zwyciężył Boga swoją bezsiłą. Taki był ów, który polegał sam na sobie i zdobył wszystko, taki był ten, kto zdając się na swą siłę wszystko ofiarował, ale ten, kto pokładał ufność w Bogu, był większy nade wszystkich. Ten był silny swą mocą, tamten silny wiedzą, ów był wielki nadzieją, inny wielki miłością, on, Abraham był większy nad wszystkich, wielki siłą, której moc płynie z bezsilności, wielki mądrością, której tajemnicą jest głupota, wielki nadzieją, której kształtem jest szaleństwo, wielki miłością, która jest nienawiścią do samego siebie.
Z wiarą porzucił Abraham ziemię ojców swych i stał się obcy w Ziemi Obiecanej. Jedno pozostawił, jedno zabrał z sobą; zostawił za sobą swoje ziemskie rozumienie, a wiarę z sobą zabrał; wolałby nie porzucać swojej ziemi, ale rozumiał, że tego się nie da uniknąć. Z tą swoją wiarą czuł się obcy w Ziemi Obiecanej i nie było tam nic, co by przypominało jego ukochanie, a wszystko nowością swą pobudzało duszę jego do tęsknoty. A przecież był wybrańcem Boga, którego Pan sobie upodobał! Gdyby został pozbawiony łaski Pańskiej, lepiej by mógł może to pojąć, a teraz byłoby to dlań szyderstwem z niego i z jego wiary. Był przecież w świecie inny wygnaniec z ziemi ojców, którą umiłował. Nie został on zapomniany i nie zapomniano pieśni, w której się skarżył, kiedy w rozterce szukał i znalazł, co stracił. Ale nie ma pieśni skarg Abrahamowych. Ludzka to rzecz skarżyć się, ludzka rzecz płakać z płaczącymi, ale większą rzeczą jest wierzyć, bardziej błogo oglądać wierzącego.
Z wiarą przyjął Abraham obietnicę, że w pokoleniu jego błogosławione będą wszystkie narody ziemi. Czas mijał, mijały możliwości, ale Abraham wierzył. Czas mijał, nie można było go odwrócić, Abraham wierzył. Był sam na świecie, ale miał swoje Oczekiwanie. Czas mijał i już się miało ku wieczorowi, ale on nie był na tyle nędzny, aby zapomnieć o swym oczekiwaniu, i dlatego nie powinien być zapomniany. Smucił się i smutek go nie oszukał, jak oszukało życie; smutek zrobił dla niego wszystko, co mógł, i w słodyczy smutku Abraham zachował obietnicę pełną rozczarowań. Ludzką jest rzeczą smutek, ludzką jest rzeczą smucić się z tymi, którzy się smucą, ale większą rzeczą jest wierzyć, bardziej błogo oglądać wierzącego. Nie ma pieśni smutków Abrahamowych. Nie liczył smutnych dni, które mijały, nie spozierał podejrzliwie na Sarę, czy się starzeje, nie zatrzymał słońca na niebie, aby Sara nie starzała się, a wraz nie malało jego oczekiwanie, nie śpiewał Sarze usypiających pieśni o swej tęsknocie. I zestarzał się Abraham, i Sara stała się pośmiewiskiem ludzi, a przecież był on wybrańcem Boga i dziedzicem Obietnicy, i w jego pokoleniu miały być błogosławione wszystkie narody. A może byłoby lepiej, gdyby nie był wybrany przez Boga? Cóż znaczy być wybranym przez Boga? Znaczy to mieć odebrane w młodości pragnienie młodości, aby z wielkim trudem osiągnąć spełnienie tych pragnień w starości. Ale Abraham wierzył i święcie dzierżył Obietnicę. Gdyby zwątpił, straciłby ją. Powiedział Bogu: "Może taka jest Twoja wola, aby się Twa obietnica nie spełniła, wtedy porzucę moje pragnienie, to wszystko, co miałem, to całe moje błogosławieństwo. Dusza moja jest posłuszna, nie chowam żadnego skrytego żalu, żeś mi tego odmówił". Nie zapomniano by o nim, wielu by zbawił swoim przykładem, chociaż nie zostałby ojcem wiary; wielka to rzecz bowiem wyrzec się swych pragnień, ale większą jeszcze jest rzeczą zachować je wtedy, kiedy się ich wyrzekło; wielką jest rzeczą zająć się sprawami wiecznymi, ale jeszcze większą zatrzymać pragnienia doczesne wtedy, kiedy się już ich wyrzekło. I wypełniły się czasy. Gdyby Abraham nie wierzył, Sara dawno by umarła ze smutku, a sam Abraham, popadłszy w rozpacz, nie rozumiałby obietnicy, ale uśmiechałby się do niej jak do snów młodości. Lecz Abraham wierzył, a przeto był młody; albowiem ten, kto pokłada nadzieję w rzeczach najlepszych, starzeje się oszukany przez życie, i ten, kto jest zawsze przygotowany na najgorsze, starzeje się wcześnie, ale ten, kto wierzy, zachowuje młodość wiekuistą. Chwalcie więc tamtą opowieść. Sara bowiem, choć podstarzała, była dość młoda, aby pożądać radości macierzyństwa, Abraham zaś, choć siwowłosy, był dość młody, aby pragnąć ojcostwa. Powierzchownie rzecz biorąc jest w tym coś dziwnego, że stało się wedle ich oczekiwania, przy głębszym rozumieniu leżą w tym dziwy wiary, że Abraham i Sara byli dość młodzi dla pragnienia, a wiara zachowała ich pragnienie, a tym samym i młodość. Przyjął spełnienie Obietnicy, przyjął ją z wiarą swoją i stało się mu podług Obietnicy i podług wiary jego; albowiem Mojżesz uderzał laską w skałę, a jednak nie wierzył.
I stała się radość w domu Abrahama, kiedy Sara była jako panna młoda w dniu ich złotego wesela.
A jednak tak nie miało pozostać; raz jeszcze był Abraham wiedziony na pokuszenie. Walczył przecież z tą chytrą mocą, która wszystko potrafi wymyślić, z tym czuwającym latami nieprzyjacielem, który nigdy nie zawodzi, z tym starym mężem, który wszystko przeżywa, walczył z czasem, a zachował wiarę. A teraz cała okropność walki skupiła się w jednym momencie "I Bóg kusił Abrahama i rzekł mu: Weźmij syna twego jednorodzonego, którego miłujesz, a idź z nim do ziemi Moria i tam go ofiarujesz na całopalenie na jednej górze, którą wskażę tobie". Wszystko więc przepadło i było straszniejsze niż kiedykolwiek! Szydził Pan tylko z Abrahama! Cudownym sposobem uczynił rzeczy niemożliwe, a teraz wszystko chciał unicestwić! Wszystko to było szaleństwem, ale Abraham nie śmiał się jak Sara z uczynionej Obietnicy. Wszystko przepadło! Siedemdziesiąt lat wiernego czekania, krótka radość spełnionego przyrzeczenia. Kto wyrywa berło starcowi, kto teraz każe mu je złamać! Kto pozbawia siwe włosy człowiecze wszelkiej pociechy, kto mu każe uczynić to własnymi rękoma! I nie ma miłosierdzia nad czcigodnym starcem, nie ma litości nad niewinnym dzieckiem! A przecież był Abraham mężem wybranym i oto Pan sam poddał go tej próbie! Wszystko teraz miało zginąć! Cudowne narodzenie potomstwa, obietnica dotycząca pokolenia Abrahama, wszystko to było chwilą, przelotną myślą, którą Pan powziął, a którą teraz Abraham musiał zagasić w sobie. Ten wspaniały skarb, który istniał w sercu Abrahama tyle samo czasu, co i jego wiara, o wiele, wiele lat starszy od Izaaka, owoc żywota Abrahamowego, uświęcony modłami, dojrzały wśród walk - błogosławieństwo na wargach Abrahama, ten owoc właśnie ma być zerwany przedwcześnie i pozbawiony wszelkiego znaczenia; jakie bowiem może mieć znaczenie, jeżeli Izaak musi zostać ofiarą całopalną! Ów pełen tęsknoty, lecz błogosławiony czas, kiedy Abraham miał pożegnać wszystko, co mu było drogie, kiedy raz jeszcze miał unieść dostojną głowę, kiedy oblicze jego miało zajaśnieć jak oblicze Pańskie, kiedy całą swą duszę miał skupić w swym błogosławieństwie, które sprawiłoby, iż Izaak byłby błogosławiony aż do końca swoich dni - ta godzina nie miała już nadejść! Albowiem teraz Abraham miał wprawdzie pożegnać Izaaka - ale to Abraham zostawał na świecie; śmierć miała ich rozdzielić, ale to Izaak miał paść jej pastwą. Starzec nie miał z radością w godzinę śmierci złożyć błogosławiącej ręki na głowie Izaaka, ale zmęczony życiem podnieść gwałtowną dłoń na syna. I to sam Pan wystawił go na taką próbę. Biada! Biada temu posłowi, który by wystąpił przed Abrahamem z takim poleceniem! Któż by śmiał być posłańcem takiego nieszczęścia. Aliści to Bóg wystawił na próbę Abrahama.
Jednak Abraham wierzył i wierzył w życie doczesne. Gdyby wierzył tylko w życie przyszłe, byłby raczej odrzucił wszystko, aby pośpiesznie opuścić ten świat, do którego nie należał. Ale wiara Abrahama nie była taką wiarą, o ile w ogóle można to nazwać wiarą. Ściśle bowiem rzecz biorąc, nie jest to wiara, ale najdalsza możliwość wiary, która przeczuwa swój przedmiot na najdalszym horyzoncie, ale oddzielona jest od niego jeszcze głębiną, w której rozpacz panuje całkowicie. Wiara Abrahama była właśnie dla tego życia, w którym miał się zestarzeć, miał być uczczony przez swój lud, błogosławiony w swoim pokoleniu, uwieczniony w Izaaku, najdroższej rzeczy, jaką w życiu posiadał, którego otaczał miłością; jakże ubogim wyrazem jej było to tylko, że troskliwie wypełniał obowiązki czułego ojca, co właśnie brzmi w powiedzeniu: syna, którego miłujesz. Jakub miał dwunastu synów, a kochał jednego, Abraham miał zaś tylko jednego, którego miłował.
Ale Abraham wierzył i nie wątpił, wierzył w nieprawdopodobieństwo. Gdyby Abraham był zwątpił, uczyniłby na pewno coś innego, coś wielkiego i wspaniałego: jakże by mógł uczynić coś innego niż rzecz wielką i wspaniałą! Udałby się na górę Moria, narąbałby chrustu, rozpaliłby stos, naostrzyłby nóż i zawołałby do Boga: "Nie odtrącaj tej ofiary, to nie jest najlepsze, co posiadam, wiem o tym dobrze; czyż bowiem można porównać starego człowieka z dziecięciem obiecanym, ale to jest najlepsze, co ci mogę ofiarować. I nigdy nie uświadom tego Izaakowi, aby pocieszeniem jego była jego młodość". I wbiłby sobie nóż w piersi. Świat by go podziwiał i imię jego nie zostałoby zapomniane; ale inna to sprawa być podziwianym, a inna stać się gwiazdą przewodnią, która zbawia zatrwożonych.
Ale Abraham wierzył. Nie prosił za siebie, jedynie wtedy, kiedy zapadł sprawiedliwy wyrok na Sodomę i Gomorę, Abraham wystąpił ze swoimi modłami.

***

Czy rozpacz jest awantażem czy brakiem? Czysto dialektycznie jest i jednym, i drugim. Gdyby się chciało uchwycić oderwane pojęcie rozpaczy, nie myśląc o zrozpaczonym człowieku, można by było powiedzieć, że jest to ogromny awantaż. Możliwość tej choroby stanowi przewagę człowieka nad zwierzęciem, a ta przewaga zaznacza się całkiem inaczej niż chodzenie na dwóch nogach, implikuje bowiem nieskończone podnoszenie i wzniesienie, posiadanie ducha. Możliwość tej choroby jest przewagą człowieka nad zwierzęciem; dostrzeganie jej stanowi przewagę chrześcijanina nad człowiekiem dzikim; być uzdrowionym z tej choroby oznacza dla chrześcijanina zbawienie. A więc móc rozpaczać jest nieskończoną przewagą; a jednak jest to nie tylko największe nieszczęście i największa nędza, ale i więcej: zguba. Zazwyczaj, mimo takiego połączenia możliwości i rzeczywistości, jest przewagą móc być tym lub owym; o wiele większą przewagą jest być, to znaczy być zdaje się być wyższym stopniem niż móc być. Jeśli zaś chodzi o rozpacz, to jest ona upadkiem w stosunku do tego, co mogło być; na tyle nieskończenie, na ile sięga przewaga możliwości, głęboki jest upadek. Tak więc w wypadku rozpaczy stadium wyższe polega na tym, aby nie być w rozpaczy. Ale to określenie jest dwuznaczne. Nie być w rozpaczy nie ma takiego znaczenia, jak nie być kulawym, ślepym itd. Dlatego też nie być w rozpaczy, co oznacza w przybliżeniu brak rozpaczy, jest właśnie rozpaczą. Nie być w rozpaczy oznacza unicestwienie możliwości rozpaczy; jeżeli ma to być prawdą, że człowiek nie jest w rozpaczy, musi on w każdym momencie unicestwiać możliwość rozpaczy. Taki nie jest zazwyczaj związek możliwości z rzeczywistością. Myśliciele powiadają, że rzeczywistość jest unicestwieniem możliwości, ale to nie jest zupełnie prawdziwe; rzeczywistość jest zrealizowaną, działającą możliwością. ­Tutaj zaś rzeczywistość (brak rozpaczy), której prawdziwą formą jest negacja, jest bezsilną, unicestwioną możliwością; zazwyczaj rzeczywistość w porównaniu z możliwością jest potwierdzeniem, tu się staje negacją. Rozpacz to rozpad syntetycznego stosunku jaźni do samej siebie. Ale synteza nie jest rozpadem, jest tylko możliwością, czyli w samej syntezie zawiera się możliwość rozpadu. Gdyby synteza była rozpadem, rozpacz nie mogłaby powstać; w tym wypadku rozpacz byłaby właściwością natury ludzkiej jako takiej, a więc nie byłaby rozpaczą; byłaby czymś, co atakowałoby człowieka, czymś, co przychodziłoby z zewnątrz jak choroba, w którą człowiek popada, jak śmierć, która każdego czeka. Aliści rozpacz rodzi się wewnątrz człowieka; gdyby człowiek nie był syntezą, nie mógłby popaść w rozpacz ani tym bardziej nie mógłby rozpaczać, gdyby ta synteza nie rodziła się we właściwym stosunku z ręki Boga.
Skądże się więc rodzi rozpacz? Ze związku, w którym synteza zwraca się ku sobie samej, podczas gdy Bóg, który uczynił człowieka syntezą, upuszcza go jak gdyby z ręki, gdy synteza zwraca się ku sobie samej. A stąd, z faktu, że ten związek jest duchem, jest jaźnią, pochodzi odpowiedzialność, pod którą jest każda rozpacz, w każdej chwili swego istnienia, chociażby zrozpaczony jak najbardziej i jak najzręczniej, oszukując siebie i innych, uzasadniał, że rozpacz jest nieszczęściem, które go spotkało, mieszając w ten sposób odmienne pojęcia jak w wypadku zawrotu głowy, o którym mówiliśmy uprzednio, z którym to zawrotem, aczkolwiek są to sprawy jakościowo różne, rozpacz ma wiele wspólnego; zawrót głowy jest tym samym w dziedzinie duszy, czym rozpacz w dziedzinie ducha, i brzemienny jest w analogie do rozpaczy. A jeżeli rozkład osobowości, rozpacz, już stały się faktem, czy dzieje się to samo z siebie, że trwają nadal? Nie, to nie wynika samo z siebie, jeżeli rozkład trwa, to nie wynika z rozkładu, ale ze stosunku, który zwraca się ku samemu sobie. To znaczy, że za każdym razem, kiedy rozkład się przejawia, i w każdym momencie, w którym istnieje, powraca on do stosunku, który się zwraca ku sobie. Czasami widzimy człowieka, który ściąga na siebie chorobę, na przykład przez zarażenie. Choroba się rozpoczyna i od tej chwili objawia się w umocnieniu siebie samej i staje się rzeczywistością, której pochodzenie coraz bardziej staje się przeszłością. Byłoby to okrutne i nieludzkie, gdybyśmy bez przerwy powtarzali: "W tej chwili ty, chory, zarażasz się tą chorobą". Byłoby to tak, jakbyśmy chcieli rzeczywistość tej choroby przemienić w jej możliwość. To prawda, że ten człowiek zaraził się chorobą, ale stało się to tylko raz; trwanie choroby jest zwykłym skutkiem tego, że raz jeden zaraził się nią, i rozwój choroby nie może być co chwila podawany choremu jako przyczyna; zaraził się nią, to prawda, ale nie zaraża się nią bez ustanku. Inaczej jest z rozpaczą; każdy prawdziwy moment rozpaczy można sprowadzić do momentu możliwości, w każdej chwili zrozpaczony zaraża się rozpaczą; wszystko tu jest stale w czasie teraźniejszym i nie zmienia się tu nic w stosunku do przemijającej rzeczywistości; w każdym aktualnym momencie rozpaczy rozpaczający przyjmuje wszystkie doświadczenia przeszłych możliwości jako teraźniejszość. Stąd to pochodzi, że rozpacz jest określonością ducha i znajduje się w stałym odniesieniu do tego, co wieczne w człowieku. A wieczności nie można się pozbyć, przez całą wieczność! Nie można jej raz na zawsze odrzucić jednym ruchem, nie masz niemożliwszej rzeczy. W każdej chwili, w której nie ma człowiek rozpaczy, kiedy odrzuca ją lub sam jest przez nią odrzucany - powraca ona natychmiast i w każdej chwili rozpaczy zaraża się on rozpaczą. Gdyż rozpacz nie wynika z rozpadu, ale ze stosunku, który sam do siebie się ustosunkowuje. A stosunku do samego siebie człowiek nie może odrzucić, tak samo jak nie może odrzucić samego siebie, co zresztą jest jednym i tym samym, gdyż jaźń jest właśnie stosunkiem do samego siebie.









Powrót  •  Nasza oferta  •   Nowości  •   Najpopularniejsze  •   Szukaj

O nas   •   Kontakt   •   Regulamin zakupów   •   Karta stałego Klienta   •   Do pobrania