Władimir Abarinow

Oprawcy z Katynia

Kategoria  historia, dokument

Wydawnictwo Znak
Cena 46.20 zł
ISBN 978-83-240-0792-9
(gabaryt L - 2XL)
waga 0.624 kg
nr kat. Rhema 23946
                                   



Nakład wyczerpany!


Notka

Rosyjski dziennikarz przedstawia zbrodnię katyńską

Kto w Katyniu strzelał do polskich oficerów i policjantów? Kto ich pilnował, wiózł na miejsce kaźni? Kto zacierał ślady i ukrywał prawdę?
Dzięki książce Rosjanina Władimira Abarinowa, który przeprowadził własne dochodzenie w sprawie zbrodni katyńskiej, poznamy nazwiska czekistów wykonujących rozkaz zamordowania Polaków. Prześledzimy katyńską tajemnicę od momentu jej ujawnienia, przez próby zrzucenia odpowiedzialności na nazistów i kłamstwa na ten temat utrwalane aż do czasów współczesnych.
W Oprawcach z Katynia Abarinow ukazał ogrom i perfidię fałszerstw dotyczących zbrodni na polskich jeńcach. Spisał wiele relacji nieżyjących już świadków i sprawców mordu. Wystawił niezwykle surową moralną ocenę oprawcom polskich oficerów i policjantów.
Książka uświadamia ogromną wagę zbrodni i ukazuje bolesną prawdę ukrytą w katyńskich mogiłach.

"Mocne i wciągające naświetlenie potwornej zbrodni, tym wstrętniejszej, że przez wiele lat otoczonej zmową milczenia, i tym bardziej gorzkiej, że do dziś ani jeden z jej sprawców nie poniósł kary... To ważne historyczne osiągnięcie, wykorzystujące niedostępne wcześniej sowieckie archiwa, a jednocześnie zmuszający do refleksji akt moralnego oskarżenia sowieckiego systemu (i niektórych wysoko postawionych, ale niemających rozeznania ludzi Zachodu, którzy rozpowszechniali sowiecką wersję dziejów katyńskiego mordu)."
Zbigniew Brzeziński


Fragment tekstu

Ta "biała plama" należy do najbardziej bolesnych i zapieczonych. Ze względu na jej wymowę i znaczenie można ją porównać chyba tylko z problemem tajnych protokołów radziecko-niemieckich z 1939 roku. Prawie przez pół wieku syndrom katyński kładł się cieniem na normalnych układach dobrosąsiedzkich między dwoma krajami. Był taki moment - już w epoce głasnosti - kiedy wydawało się, że od naszego przy-znania się zależy bardzo wiele, niemalże nasze stosunki z całą Europą Wschodnią. Kryzys zaufania zakończył się jednostronnym oświadczeniem rządu polskiego, który obarczył odpowiedzialnością za śmierć polskich oficerów - jeńców obozów - represyjne organy radzieckie. Ale nawet po tym strona radziecka jeszcze przez dwa lata zachowywała milczenie.
Pretensje do historyków są niezupełnie słuszne: doskonale rozumieliśmy, że bez decyzji politycznej pełnowartościowa praca badawcza jest niemożliwa. Można było tylko próbować zmienić tę patową sytuację za pomocą wciąż nowych i nowych informacji - mam nadzieję, że ten dramatyczny wątek znajdzie jeszcze swojego autora.
Przystępując do badania problemu katyńskiego, wcale nie myślałem, że napiszę książkę. Był to czas, kiedy samo słowo "Katyń" było zabronione przez cenzurę i wywoływało trwałą idiosynkrazję ideologów partyjnych. Publicznie bronić wersji stalinowskiej już prawie nikt się nie ośmielał; z wysokich trybun brzmiały tylko wezwania o cierpliwość: że niby trwa usilne poszukiwanie nowych materiałów, ale na razie niczego nie odnaleziono. Nie miałem podstaw, by nie wierzyć tym zapewnieniom. Myślałem tylko, że nie ma na co czekać: jeśli jeszcze żyją świadkowie, to coraz więcej ich odchodzi, prawda umiera. Żadne źródła archiwalne nie zastąpią tego, co wiedzą ci ludzie.
Każdy szczegół zapamiętany przez naocznego świadka jest unikatowy. Tych szczegółów nie może być zbyt wiele, jeśli istotnie chcemy poznać całą prawdę. A cała prawda - to nie tylko kto, ale też jak.
Upłynęło wiele miesięcy, zanim przystąpiłem do systematyzacji stosu pofragmentowanych faktów. Czułem opór materii, fakty przeczyły sobie nawzajem, poszukiwania co chwila prowadziły do ślepych zaułków lub zmuszały do powrotu do początku i stamtąd znów zaczynał się labirynt. Było kilka sukcesów, które tłumaczyłem po prostu szczęściem, ale naprawdę moja praca polegała na systematycznym przeszukiwaniu archiwów, pisaniu niezliczonej ilości listów, oficjalnych i prywatnych, sprawdzaniu i powtórnym sprawdzeniu każdego nowego świadectwa. Bardzo rzadko wiedza ta dawała widoczny rezultat.
Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że miejscami tekst jest trudny do czytania, przeładowany cyframi, nazwiskami i datami. Z Katynia można zrobić bestseller, owszem, ale niech tę moralną granicę przekroczy ktoś inny. Mało kto nie umie dzisiaj pięknie opowiadać, lecz Katyń nie jest tematem dla literatury pięknej, być może w ogóle nie jest tematem. Miazmaty Katynia unoszą się w powietrzu, którym oddychamy, z ziemi, po której stąpamy, w krwi, która płynie w naszych żyłach. Tak, książka jest trudna do czytania w tramwaju, bo nie została napisana, żeby czytać ją w taki sposób.
Poczta, którą dostałem od Czytelników, jest doskonałą ilustracją przełomu, jaki dokonał się w radzieckiej opinii publicznej w ciągu ostatnich trzech lat. Na początku przecież wielu ludzi po prostu nie miało pojęcia, o co tu właściwie chodzi. Często zdarzały się listy zagorzałych stalinistów, takich jak na przykład S.W. Aganiezow z Aszchabadu, który napisał mi, że ja nie zapełniam "białych plam", ale "powołuję do życia cały ruch". Bywały też teksty spokojniejsze, perswadujące. "Czyż nasi polscy przyjaciele nie są w stanie racjonalnie ocenić tego, co się stało? - zastanawiał się w swoim liście D.I. Owczinnikow z Jużnosachalińska. - Przecież chodzi o kadry dowodzące starej armii polskiej, która była w służbie burżuazji. Dlaczego więc polscy towarzysze tracą poczucie klasowe, wpadają w ambicje nacjonalistyczne? Uważam, że należy taktycznie i, w miarę możliwości, w przystępnej formie prowadzić z nimi prace badawcze w tym kierunku". I jak tu wyjaśnić Owczinnikowowi, że nie ma sensu i jest zupełnie niemoralnie apelować do "poczucia klasowego" tych, których ojcowie są pogrzebani w lesie katyńskim. Charakterystyczne jest to, że Owczinnikow ani przez chwilę nie ma wątpliwości co do sprawców ich śmierci. Oto, co jest tu najważniejsze: prawie nikt z Czytelników nie wątpił, że rozstrzelania mogły być dokonane przez organy NKWD. Nie wątpili nawet ci, którzy usprawiedliwiali tę zbrodnię.
Bibliografia dotycząca Katynia liczy setki pozycji - a przecież temat nie został jeszcze wyczerpany. Również i ta książka nie pretenduje do bycia ostatnim słowem w tej kwestii. Wiele nie zmieściło się na jej stronach, ale o wiele więcej jeszcze będzie dopiero odkryte i przekazane do publicznej wiadomości. Byłem szczęśliwy, gdy otrzymałem dwieście listów w odpowiedzi na moje publikacje w "Litieraturnoj Gazietie" - dla działu międzynarodowego, w którym wtedy pracowałem, był to prawie rekord. Ale potem z dziennikarzem Andrzejem Minką zrobiliśmy dwa programy dla Telewizji Polskiej; kiedy przyjechałem do Warszawy, Andrzej otworzył szafę w swoim gabinecie i wtedy zobaczyłem półtoratysiąca adresowanych do nas listów od Polaków. I prawie w każdej kopercie były kopie dokumentów, fotografie, prośby o pomoc w wyjaśnieniu losu ojca, męża, brata... Przecież każdemu trzeba odpisać, to wszystko to właśnie nienapisane rozdziały książki.
Tragedia katyńska nie jest pojedynczym epizodem z przeszłości. Moje dossier szybko się uzupełnia, pojawiają się nowe, przeplatające się wątki, które tworzą silny system korzeni, przebijający się na wylot przez całą radziecką historię ostatnich pięćdziesięciu lat. Nikt nie wykarczuje za nas tego gnijącego pnia. Mówienie całej prawdy o Katyniu jest zadaniem bolesnym, trudnym, nieprzyjemnym. Ale niepowiedzenie jej jest niemożliwe. Przyszedł czas, by nie po prostu mówić, ale też i dopowiadać do końca.
Nie miałem zamiaru opowiadać systematycznie wszystkich wydarzeń, które dotyczą sprawy katyńskiej - zrobili to już inni autorzy, których książki trzeba tylko przetłumaczyć i wydać. Pisałem jedynie o tym, o czym mogłem powiedzieć coś nowego, natomiast fakty ogólnie znane starałem się przedstawić możliwie najkrócej. Dlatego w książce tej prawie nie ma źródeł: wyjątek stanowią trudno dostępne lub niedawno opublikowane teksty, a także świadectwa, których wiarygodność podważają moi interlokutorzy. W każdym razie w języku rosyjskim dokumenty te nie były publikowane. Materiały archiwalne, które nie mają odsyłacza, są publikowane po raz pierwszy. To samo, ma się rozumieć, dotyczy świadectw pochodzących od uczestników lub naocznych świadków opisywanych wydarzeń. Niektóre urywki książki ukazywały się w prasie periodycznej.









Powrót  •  Nasza oferta  •   Nowości  •   Najpopularniejsze  •   Szukaj

O nas   •   Kontakt   •   Regulamin zakupów   •   Karta stałego Klienta   •   Do pobrania