Jadwiga Martykowie i Zbigniew

Karolina. Niezwykłe życie zwykłej dziewczyny

Kategoria  biografie

Wydawnictwo Biblos - Tarnów
Cena 16.40 zł
ISBN 978-83-7332-466-4
188 stron
format 120x195 mm
oprawa miękka
Tarnów 2007r
waga 0.190 kg
nr kat. Rhema 21912
                                   



Nakład wyczerpany!


Notka

Książka powstała na kanwie wezwań z Litanii do Błogosławionej Karoliny, które stanowią tytuły poszczególnych jej rozdziałów. Każdy z nich opisuje duchowe piękno Karoliny i równocześnie uzasadnia trafność wezwań użytych w litanii. Autorzy oparli swą książkę na tekstach źródłowych, dotychczasowych publikacjach i, co bardzo cenne, osobistych rozmowach z krewnymi Karoliny, którzy przekazali wiele faktów znanych im z opowiadań bezpośrednich świadków. W każdym dialogu zawarte są autentyczne wypowiedzi Karoliny i osób jej bliskich. Niektóre z tych wypowiedzi zostały rozbudowane, tworząc piękne opowiadanie.


Spis treści

Słowo wstępne
Męczennica w obronie czystości
Apostołka krzyża Chrystusowego
Czcicielka Różańca świętego
Świadek Ewangelii
Wzór żywej wiary
Kwiat polskiej ziemi
Troskliwa opiekunka świątyni
Nauczycielka prawdziwej pobożności
Niestrudzona w posłudze bliźnim
Przykład poszanowania rodziców
Gorliwa nauczycielka dzieci
Strażniczka Kościoła domowego
Przykład pracowitości
Przykład uczciwości
Apostołka dobroci
Wrażliwa pocieszycielka skrzywdzonych
Światło dla zagubionych
Wzór szczerej przyjaźni
Patronka ciężkiej pracy rolników
Patronka młodzieży
Przewodniczka w drodze do świętości
Litania do Błogosławionej Karoliny Kózkówny


Fragment tekstu

Męczennica w obronie czystości

Karolina, jak każda nastolatka, zastanawiała się nad swoją przyszłością. Nie myślała o zamążpójściu ani o założeniu własnej rodziny. Pragnęła żyć dla innych ludzi, poświęcać im swój czas i siły. Chętnie przebywała w gronie rówieśników, choć wybierała raczej towarzystwo dziewcząt. Na zabawy taneczne czy okolicznościowe imprezy nie starczało jej czasu.
- Karolciu! - zawołała zdyszana jej siostra Teresa. - W sobotę będzie wesoło, oj, wesoło!
- A cóż to znowu opowiadasz?
- Siostrzyczko, to nie wiesz, że szykuje się zabawa?
- Przecież i tak nie pójdę - odpowiedziała zdecydowanie, a równocześnie ciepło i serdecznie.
Teresa znała stanowczość Karoliny, ale bardzo jej zależało, by namówić ją na wyjście z domu. Używała więc różnych argumentów.
- Może choć raz pójdziesz? Nawet mama i tata chodzą na zabawy. We dworze to mamusia jest uważana za najlepszą tancerkę i państwo chętnie ją u siebie widzą.
Jak pomoże w kuchni i przy stole, to tańczy w czeladnej izbie tak, że wszyscy ją podziwiają. A ty? W jaki sposób znajdziesz sobie męża, skoro nie chcesz nawet potańczyć z chłopcami?
- Mnie nie w głowie wychodzenie za mąż.
- To będziesz samotna w życiu?
- Samotna? - dziewczyna roześmiała się. - Owszem, mieszkać będę sama w takim małym domku z jednym oknem, który mi tatuś postawi. Ale czy ty widziałaś kogoś, kto jest z Panem Jezusem i czułby się opuszczony? On wystarcza za wszystkich i za wszystko. A poza tym w życiu jest tyle do zrobienia.
"Rzeczywiście" - pomyślała Teresa. "O ile ją znam, to ona nigdy nie będzie się nudzić. Już teraz tyle pracuje, pomaga, że za dwoje albo i troje by wystarczyło. Skąd u niej tyle sił? No i właściwie co by to było, gdyby Karolina siedziała w domu z mężem i dziećmi? Kto by wypożyczał książki, czytał innym, chodził z księdzem do chorych, śpiewał piękne pieśni, uczył katechizmu, tłumaczył trudne sprawy wiary? Karolina nie wiedzieć skąd brała na to czas, choć przecież miała mnóstwo zajęć domowych i robót polowych. Jak ona to robi?" - zastanawiała się Teresa.
Nie przestała jednak w dalszym ciągu nagabywać siostry.
- Karolciu, ty jesteś taka pracowita, tylu ludziom pomagasz i tak cię wszędzie pełno. Wszyscy się z tego cieszymy, owszem. Ale czy nie mogłabyś też zabawić się od czasu do czasu?
- A co dobrego mi z tego przyjdzie? Poza tym, jak widzisz, tyle jest jeszcze do zrobienia. Muszę pocerować dzieciakom ubranie, no i przy sprzątaniu mieszkania zejdzie mi aż do zmierzchu.
- Nie jest ci trochę smutno, gdy inni śpiewają, tańczą, a ty tylko pracujesz i pracujesz?
- Czyżbyś to, Tereniu, nigdy nie słyszała jak śpiewam? Przecież nie muszę iść na zabawę, żeby pośpiewać - delikatnie uśmiechnęła się Karolina
i pogrążyła się w zadumie. - Jest mi tak radośnie. Nie trzeba mi innej rozrywki - dodała cicho, a jej myśli i pragnienia pobiegły do Jezusa.
Już wiedziała, że nie chce w przyszłości mieć rodziny. Czuła, że to nie dla niej. Gdzieś w głębi serca wierzyła, że Pan Jezus, którego tak bardzo ukochała, sam jej życie ułoży. Planowała pozostanie na ojcowiźnie i służenie pomocą wszystkim, którzy będą tego potrzebować. "Oby tylko sił starczyło, to i życia zabraknie, a jeszcze będzie co robić" - wzdychała.
Karolina czytała nieraz w żywotach świętych o takich ludziach, którzy żyli jedynie dla Jezusa i tylko Jego miłością. Sama nie podjęła jeszcze ostatecznej decyzji dozgonnego dziewictwa, ale raczej ku temu się skłaniała. "Jakże by to pięknie było, żeby Jezus widział, że On się najbardziej dla mnie liczy, że dla Niego żyję i..." - sama nie wiedziała, jak to wyrazić. Gdy myślała o Jezusie, w sercu odczuwała niezwykły żar, o którym nie potrafiła nikomu opowiedzieć. To uczucie było silniejsze niż powody jakichkolwiek zabaw czy rozrywek.
Im więcej lat jej przybywało, tym bardziej utwierdzała się w swoim postanowieniu. Świadomy wybór panieństwa nie był podyktowany obawą przed mężczyznami. Znała przecież wielu młodzieńców i rozmawiała z nimi, chociaż rzadziej niż z dziewczętami. "To takie urwisy, co to często pstro mają w głowie" - oceniała ich z przymrużeniem oka.
Karolina podobała się chłopcom, choć nie wyróżniała się urodą. Regularność rysów twarzy podkreślała prostą fryzurą. Gęste, długie włosy miedzianego koloru zaplatała w warkocz, spływający z ramienia. Nieliczne piegi zdobiące nos i policzki dodawały jej uroku, a w pełnych wyrazu głęboko osadzonych oczach często błyszczały wesołe iskierki. Była zgrabna i silna - więc ją zaczepiali. Ona zawsze znalazła trafną odpowiedź na młodzieńcze żarty. Napominała grzecznie, lecz stanowczo. Skupiona i poważnie myśląca, była inna od pozostałych dziewcząt. Dlatego czuli przed nią respekt. Odnosili się do niej z szacunkiem i tak samo się o niej wyrażali. Chociaż stroniła od rozrywek, nie widzieli w tym nic dziwacznego. Imponowała im swoją mądrością, odwagą i dobrocią. Nie wstydzili się pytać jej o zdanie, bo widzieli, jak starsi często prosili ją o wyjaśnienie różnych problemów.
Mijały dni wypełnione codzienną pracą. Do Wał Rudy zaczęły dochodzić niepokojące wieści ze świata. Podobno wybuchła wojna, o której od dawna mówiono. Jedni twierdzili, że to dobrze, inni przewidywali, że nic dobrego z tego nie będzie. W spokojne życie mieszkańców wioski stopniowo zakradał się lęk. Jak to będzie, kiedy i do nich dotrze front? Karolina bała się również. Gdy wojska austriacko-węgierskie wycofywały się z Galicji, a rosyjskie zalały całą okolicę jak potop - bała się jeszcze bardziej. Podobnie jak wszyscy mieszkańcy Wał Rudy. Strach był w pełni uzasadniony. Rosyjscy żołdacy budzili grozę. Rabowali, kradli, podpalali, mordowali i gwałcili. Nachodzili wiejskie chaty i przetrząsali je w poszukiwaniu żywności. Zabierali krowy i konie. Pozbawiali mieszkańców wsi podstaw egzystencji. Posuwali się do gwałtów nawet na starszych kobietach. Niektórzy ludzie uciekali z domów i ukrywali się wraz z dobytkiem w lasach. Nie wiadomo jednak, gdzie było bezpieczniej, w chacie czy poza nią. W mieszkańcach wioski lęk wciąż narastał. Nie sypiali po nocach, bojąc się najścia żołnierzy. Nikt nie był pewien jutra.
Karolina słuchała tych wieści z niepokojem. Modliła się jeszcze więcej niż zwykle. Od kilku dni odprawiała z mamą nowennę do Świętego Stanisława Kostki. Chodziły obydwie do kościoła, przystępowały do Komunii Świętej i błagały Boga o opiekę. O swoich obawach nie mówiły głośno.
Jesienna szaruga, chłód, wilgoć, pochmurne niebo, zamglony krajobraz - taka aura pogłębiała i tak już złe nastroje, dopełniała atmosfery przygnębienia.
Dzień 18 listopada 1914 roku zaczął się wyłaniać z mroku. Coś złowrogiego zdawało się wisieć w powietrzu. Karolina wstała wcześnie rano. Zbudziło ją niejasne przeczucie czegoś, co się miało wydarzyć. Ona, zwykle radosna i uśmiechnięta, odczuwała w piersi nieznośny ucisk. Coś ją przygniatało. Nie potrafiła tego wytłumaczyć. Nie mogła sobie znaleźć miejsca. Zmówiła poranne pacierze i wzięła się do przygotowania posiłku. Niepokój trochę osłabł, gdy wciągnął ją wir codziennych obowiązków, jednak uśmiechu na jej twarzy trudno by szukać.
- Co ci jest, dziecko? - zapytała matka.
- Nie wiem, ale tak mi jakoś nieswojo i boję się czegoś - odpowiedziała lekko drżącym głosem.
Matka też czuła niepokój, chwilami przechodzący w lęk. Bała się przede wszystkim o dzieci. Zdecydowała, że nie zabierze Karoliny do kościoła na mszę i nowennę.
"Lepiej niech nigdzie nie wychodzi" - pomyślała, a głośno powiedziała:
- Karolciu, ja sama pójdę do kościoła. Ty zostań z ojcem i dzieciakami. Pomodlisz się w domu.
- Mamo, nie zostawiaj mnie. Ja chcę iść z tobą, jak co dnia.
- Posłuchaj, dziecko! Czas jest niebezpieczny. Siedź w chacie, przynajmniej o ciebie będę spokojna. Nie wiadomo, co się może wydarzyć po drodze.
- Mamo, tak cię proszę! Weź mnie ze sobą - łzy popłynęły z oczu Karoliny.
- Nie marudź, ale rób, co każę - matka z trudem panowała nad własnym głosem.
Gdy wychodziła do kościoła, Karolina narzuciła wierzchnie odzienie i podeszła z nią do płotu. Nie zdążyła ponowić swojej prośby, gdy matka spojrzała na nią i rzekła:
- No, wracaj już.
Córka zawróciła smutna, ale przy drzwiach jeszcze raz skierowała spojrzenie za oddalającą się matką. Nie wiedziała, że widzi ją po raz ostatni.
Wróciła do izby i dokończyła przygotowywanie śniadania dla ojca i rodzeństwa.
W tym dniu - 18 listopada - w wiosce pojawił się rosyjski żołnierz. Odwiedził dom rodzinny koleżanki Karoliny - Marii. Miał zamiar zabrać dziewczynę ze sobą, ale Marysi udało się uciec. Zdążyła jeszcze wstąpić do Kózków, by im o tym powiedzieć. Potem pobiegła do sąsiada i ukryła się w stodole. Tam przesiedziała kilka godzin. Tymczasem Moskal, zbliżając się do domu Karoliny, zobaczył ją w oknie. Wszedł do środka. Nie chciał żywności. Podane produkty odrzucił gniewnym ruchem. Wzrok skupił na młodziutkim dziewczęciu.
- Ładna jesteś - powiedział.
Karolina z przestrachem wpatrywała się w twarz Rosjanina. Chciała się wymknąć, lecz on przejrzał jej zamiary i chwyciwszy za klamkę, uniemożliwił wyjście.
- Gdzie są wojska nieprzyjacielskie? - krzyknął do obecnych w mieszkaniu.
- Nie wiemy. Już od kilku dni ich nie ma - odpowiedział Jan Kózka.
- Kłamiecie! - ryknął żołdak. - Zmuszę was, żebyście mi pokazali, gdzie znajduje się nieprzyjaciel! Idziemy do komendanta!
Moskal chwycił mocno dziewczynę za rękę, a mężczyznę wypchnął z chaty. Ojciec Karoliny chciał skierować kroki w stronę zabudowań, napastnik nakazał jednak inny kierunek.
- Idziemy do lasu - zawyrokował.
Pozostawiona w domu siedmioletnia Rozalia wyszła na dwór i z płaczem wołała:
- Tato, wróć! Karolinko, wracaj!
Żołnierz odwrócił się i pogroził jej pięścią.
Minęli podwórko, za stodołą wyszli na puste pola. Ojciec i córka szli jak na skazanie. Głowy mieli spuszczone, od czasu do czasu spotykał się ich wzrok. Zdali sobie sprawę z ogromu niebezpieczeństwa. Serce Karoliny drżało jak wylękniony ptak.
"Co to będzie?" - myślała przerażona. "Jezuniu ukochany!" - szeptała bezdźwięcznie. "Ja jestem tylko Twoja. Ratuj mnie". I choć czuła bliskość Boga, ufność mieszała się w niej z lękiem. W gardle ją dławiło, chwilami widziała wszystko jak za mgłą. Pragnęła, by był to koszmarny sen, a nie przerażająca rzeczywistość. Bała się. Naprawdę się bała. Zasłyszane historie stanęły jej żywo przed oczyma. Dygotała jak w febrze, nie wiadomo czy ze strachu bardziej, czy z zimna. Tak dotarli na skraj lasu.
- Wracaj do chaty! - warknął żołnierz do ojca.
Jan Kózka stał jak wryty. Nie powiedział ani słowa, Karolina też się nie odezwała, tylko na niego patrzyła, patrzyła...
- No słyszysz?! - żołnierz stawał się coraz brutalniejszy.
Ojciec poczuł ukłucie bagnetu przyłożonego do piersi. Cofnął się kilka kroków i błędnym wzrokiem spoglądał na oddalającą się córkę, usiłującą wyszarpnąć się złoczyńcy. Ten widok rozdzierał mu serce. Chciał biec za nimi, ale nogi miał jak z waty. Wiedział też dobrze, że i tak nic nie wskóra. Rozwścieczony żołdak zabiłby go bez wahania. Ale jak zostawić córkę, ukochaną Karolinkę? Niewypowiedziany ból przeszył jego wnętrze. Gdyby miał nadzieję, że uda mu się uratować Karolcię... Realizm podpowiadał, że jej nie pomoże, a sam zginie. Kto zaopiekuje się wtedy pozostałymi dziećmi? Ból rodzicielskiego serca był nie do opisania. Wszystkie problemy, trudy i cierpienia dotychczasowego życia połączone w jedno wydawały mu się niczym w porównaniu z tym, czego obecnie doświadczał.
"Biec za Karoliną, czy iść po pomoc do sąsiadów?" - gorączkowa myśl wciąż powracała, a nieskoordynowane kroki pchały go to w kierunku lasu, to znów w stronę domu. Po pewnym czasie - sam nie wiedział, jak długim - zawrócił do chaty, powłócząc nogami. Był zdruzgotany.
Karolina tymczasem próbowała się wyrwać żołnierzowi. Na początku bezskutecznie. Nie dawała jednak za wygraną. Była przecież silna, zwinna, nawykła do wysiłku. Wreszcie udało się. Nagłym szarpnięciem wyrwała się z mocnego uścisku i odbiegła kilka kroków. Napastnik dopadł dziewczynę, próbując chwycić ją w pół, lecz ta znów mu się wywinęła. Karolina biegła co tchu. Nagie gałęzie smagały ją po twarzy. Przestrach mieszał się z determinacją. Śmiertelne przerażenie dodawało jej sił. Skręciła w stronę bagnistego terenu. Po drodze zgubiła buty. Ostrężyny raniły jej bose stopy i łydki. Błoto zachlapywało spódnicę i kurtkę. W piersi brakowało tchu. Żołnierz, któremu trudno było poruszać się po podmokłym terenie, to zbliżał się do Karoliny, to znów ona oddalała się od niego. Zrzuciła przeszkadzającą jej w ucieczce kurtkę i ostatkiem sił podążała do przodu, byle dalej od prześladowcy. Tak pokonali odległość około ośmiuset metrów.
Rozwścieczony Moskal wyciągnął szablę. Gdy znalazł się w takiej odległości od uciekającej, że mógł ją dosięgnąć, końcem ostrza uderzył dziewczynę z całej siły w tył głowy. Karolina poczuła rozrywający ból. Zrozumiała, że nie ma szans i że to z pewnością ostatnie chwile jej życia. "Nie poddam się! Choćby mnie i zabił. Tylko Jezus ma do mnie prawo" - przemknęło jej przez myśl. Wspomnienie Jezusa dodało jej na tyle odwagi, że stanęła, odwróciła się i spojrzała w wypełnione wściekłością oczy oprawcy. Równocześnie dostrzegła uniesioną szablę, więc odruchowo zasłoniła się prawą ręką. Kolejny cios rozciął jej rękę aż do kości. Lewą dłonią - chyba w akcie rozpaczy - uchwyciła ostrze. Tym razem poraniła dłoń i palce, mały palec zwisał na kawałku skóry. Ból był niewypowiedziany. Karolina, wyczerpana walką i osłabiona z powodu upływu krwi, przestała wyraźnie widzieć otoczenie. Nogi same się pod nią ugięły. Wówczas nastąpiło jeszcze uderzenie szabli w okolicę szyi. Ostrze przecięło ciało dziewczyny aż do piersi, rozrywając żebra i obojczyk. Osunęła się na ziemię. Świat odpływał. Przestała cokolwiek odczuwać. Straciła świadomość. A Jezus - jej ukochany, dla którego chciała wszystko poświęcić - wziął ją na ręce i przytulił do swego serca. O tym morderca już nie wiedział.









Powrót  •  Nasza oferta  •   Nowości  •   Najpopularniejsze  •   Szukaj

O nas   •   Kontakt   •   Regulamin zakupów   •   Karta stałego Klienta   •   Do pobrania