Antonio Vazquez

Szczęśliwi w małżeństwie. Jak to możliwe?

Kategoria  rodzina, rodzice

Wydawnictwo Księży Marianów
Cena 30.40 zł
ISBN 978-83-7502-049-6
(gabaryt L - 2XL)
waga 0.306 kg
nr kat. Rhema 20565
                                   



Towar lub tytuł już niedostępny


Notka

Jak to możliwe? Czym jest szczęście, którego tak niecierpliwie poszukujemy również w małżeństwie? Dlaczego tak wielu małżonków, młodych i starszych wiekiem, nagle dochodzi do wniosku, że ich miłość umarła i, bez względu na konsekwencje - często nawet tragiczne w skutkach - postanawiają się rozstać? Inni z kolei, dlaczego nie mogą się zdecydować na powiedzenie sobie "tak" i całymi latami pozostają w niezobowiązującym związku, nieustannie gotowi do ucieczki. Czy daje im to szczęście?
Prezentowana książka jest niezwykle ciekawą propozycją dialogu: z samym sobą, ze współmałżonkiem, z dziećmi, z innymi małżeństwami, a przede wszystkim z Bogiem. Dopiero bowiem w świetle Bożej miłości ta ludzka pogłębia się i umacnia tak, że jest w stanie "wszystko przetrzymać".


Spis treści


Uwaga wstępna

ROZDZIAŁ I - MIMO KŁOPOTÓW
Wyjaśnienie
Wyprzedzić przyszłość
Zatrzymaj się - popatrz - posłuchaj
Adresaci
Z entuzjazmem

ROZDZIAŁ II - KTO PONOSI WINĘ?
Parada modeli
Cena mierności
Niedopuszczalne oskarżenie
Spiżarnia naszego ducha
Niewątpliwa nadzieja

ROZDZIAŁ III - PRAWDZIWA HISTORIA
Rozmowa o zmierzchu
Co ja dla Ciebie znaczę?
Rozmówca Boga
Tęsknota za Bogiem
Nowy sposób bycia na ziemi

ROZDZIAŁ IV - BOŻY PLAN
Na weselu
Wszelki dar pochodzi od Boga
Większy niż sądziliśmy
Siła przeobrażająca

ROZDZIAŁ V - DYWIDENDA MIŁOŚCI
Efekt trójcy
Paradoksy szczęścia

ROZDZIAŁ VI - NOWY STYL ŻYCIA
Tęsknota za nieskończonością
Dokąd możemy dojść
Bóg wierzy w człowieka
Świętość, szczęście i cierpienie
Raje i utopia

ROZDZIAŁ VII - ZROBIĆ BOGU MIEJSCE
Trzeba patrzeć, żeby się nauczyć
Za każdą monetą jest człowiek
Widzieć, co zyskujemy, a nie, co tracimy
Arystokracja ducha
Zrobić miejsce Bogu

ROZDZIAŁ VIII - HARMONIA ŻYCIA
Spokój duszy
Dom, do którego chce się wracać
Sztuka zawierania pokoju
Nadać duszy aksamitność

ROZDZIAŁ IX - KORZENIE RADOŚCI
Cierpienie jest tajemnicą: Bóg wie lepiej
W poszukiwaniu sensu
Między szpilkami
Bunt zranionego stworzenia

ROZDZIAŁ X - KAŻDEMU TO, CO JEGO... I WIĘCEJ
Sprawiedliwość względem Boga
Lęk przed zobowiązaniem
Głód miłości
Co to znaczy być sprawiedliwym

ROZDZIAŁ XI - NOWE SERCE
Okazywać miłość innym
Być sprawiedliwym to być miłosiernym
Pytania na egzaminie
Nauka współżycia
W każdych okolicznościach

ROZDZIAŁ XII - OGLĄDAĆ BOGA
Długość, szerokość i wysokość celu
Za dużo wulgarności, za mało rozsądku

ROZDZIAŁ XIII - PO CO POKÓJ
Od środka
Nie ma łatwego pokoju
Turniej praw i obowiązków

ROZDZIAŁ XIV - NAGRODA ZA ODWAGĘ
Tyrania cudzej opinii
Zwierzenie


Fragment tekstu

UWAGA WSTĘPNA

To pewne, że istnieją święci pozostający w związku małżeńskim. Pytanie brzmi, jak można w dzisiejszych czasach żyć w ten sposób. Daleki od tej cnoty musiałem szukać jej u ludzi ze swego otoczenia. Nie jest to zatem książka czysto teoretyczna, lecz mocno związana z życiem codziennym, które niekiedy służy mi jako podstawa do wyjaśnienia, dlaczego tyle osób postępuje w taki sposób.
Zaskakiwać może środek literacki, jakim się tu posłużyłem - dialog. Nie jest to nic odkrywczego. Czasem potrzebny jest jakiś "ty", z którym można skonfrontować swoje poglądy. W tym celu poprosiłem pewną parę małżeńską do udziału w moim przedsięwzięciu, żeby stało się bardziej autentyczne. To dwie konkretne osoby, choć ich słowa, myśli i czyny zostały tu przedstawione w taki sposób, abym mógł udowodnić swoje przemyślenia, ale jednocześnie, by nie przypisać ich żadnemu z bohaterów tej książki.
I to wszystko. Pozostaje mi tylko życzyć czytelnikowi, by doczytał książkę do ostatniej strony i wyrobił sobie pogląd na temat całości poruszanych w niej zagadnień.
AUTOR (...)

ZATRZYMAJ SIĘ - POPATRZ - POSŁUCHAJ

Aleksander zamilkł, bawiąc się popielniczką stojącą po jego lewej stronie. Z przyjemnością wysłuchałbym, o czym myśli, ale nic z tego. Ponownie sięgnął po papiery, wracając do czytania pierwszych kart mego rękopisu:

"W początkowym okresie rozwoju kolei w Ameryce, na niektórych przejazdach zwracało uwagę potrójne ostrzeżenie: zatrzymaj się - popatrz - posłuchaj. Nadmierna prędkość pociąga za sobą ryzyko, a lekceważenie sygnałów ostrzegawczych, to objaw przejściowego szaleństwa. Trzeba się zatrzymać, jeśli nie chcemy zderzyć się z natłokiem zdarzeń.
Ileż to razy czuliśmy zaniepokojenie sposobem funkcjonowania naszego małżeństwa? Pojawiają się liczne kwestie:

I. Różnica między naszymi oczekiwaniami a stanem faktycznym;
II. Konieczność dochowywania wierności temu, co się zmienia;
III. Wspaniałość pokonywania trudności bez oglądania się za siebie;
IV. Wrażliwość pozwalająca kochać to co zwyczajne;
V. Przelotne lub trwałe ochłodzenie uczuć.

Choć są to tematy zawsze otwarte, brniemy dalej, bez zatrzymywania, gdyż boimy się stawić czoło faktom, a jeszcze bardziej - zastanowić się nad przyczyną naszego niezadowolenia.
Wachlarz naszych niepokojów jest ogromny. Można by opisać tyle sytuacji, ilu jest ludzi, nie wyczerpując wszystkich niuansów. Często zadowalamy się najłatwiejszymi rozwiązaniami, które pozwalają tylko na jakiś czas odsunąć od siebie problemy. Świadomie lub nie, ograniczamy się do łatania dziur na drodze i nie próbujemy szukać twardej nawierzchni. Problem nie polega na tym, że szosa jest nieprzejezdna, tylko że pomyliliśmy drogę.
Naciśnięcie hamulca i rzut oka na mapę, żeby sprawdzić, gdzie jesteśmy, mogą okazać się trudne, jeśli upajamy się prędkością. Pascal twierdził, że wszelkie nieszczęścia ludzi biorą się stąd, że nie potrafią spokojnie usiedzieć w jednej izbie.
Ten błyskotliwy obraz ma solidne tło. Jedynie w ciszy i spokoju można odnaleźć odpowiednie warunki, żeby zadać sobie pytanie, dokąd zmierzamy, co chcemy osiągnąć, i sprawdzić, czy obrany kierunek doprowadzi nas do wybranego celu.
Czym jest szczęście? Co to jest miłość i jakie przybiera maski? Czym jest - w pełnym i prawdziwym znaczeniu tego słowa - małżeństwo? Kim są kobieta i mężczyzna oraz jakie są różnice w ich sposobie zachowania? Dlaczego skupiamy się bardziej na problemach, niż na otwierających się możliwościach? Co mogę zrobić sam, niezależnie od tego, co zrobi druga osoba? Czy zastanowiłem się nad tym, że miłość między ludźmi ma również swoje mroczne strony?
Częściową odpowiedź na te pytania pozwalają nam znaleźć antropologia, psychologia, socjologia, historia czy literatura; tym niemniej samo zagłębienie się w te dziedziny wiedzy - choć wskazane i przydatne - nie dostarczy nam ostatecznego i pełnego wyniku. Musimy pójść dalej i spojrzeć na nasze życie jako na projekt bez zakończenia.
Z tej perspektywy nabierzemy dystansu i małżeństwo nie będzie dla nas serią praw, czy zbiorem zakazów, lecz rzeczywistością oferującą nam niespodziewane możliwości osiągnięcia szczęścia. I choć zdamy sobie sprawę z wysiłku związanego z ciągłym dążeniem do ideału, dostrzeżemy, że sama walka o jego osiągnięcie może być przyjemna i satysfakcjonująca, bo jej pomyślny przebieg dostarczy nam prawdziwej radości. Poszukamy sposobu, by przezwyciężyć rutynę powodującą twardnienie serca, gdyż przy zagłębianiu się w przyczyny rzeczy, nasze działania będą miały sens właściwy tylko dla nas, a nie będący zwykłą kalką tego, co robili nasi poprzednicy lub nasze otoczenie".

Skończywszy czytać ostanie linijki, Aleksander uniósł głowę i z miejsca spytał:
- Wszystko to bardzo pięknie, ale kto cię zrozumie? Dla kogo właściwie piszesz? Ilu ludzi pojmie taki język? (...)

PARADA MODELI

Gdy po tej rozmowie dotarłem do domu, stwierdziłem, że całe zmęczenie gdzieś się ulotniło. Czekając na kolację, włączyłem telewizor, żeby obejrzeć wiadomości. Nagle pojawił się Aleksander ze swoją żoną Karlą; aby ją scharakteryzować, należałoby przyjrzeć się równinie La Manchy: wyrazista, pozbawiona zawiłości, zawsze nazywa rzeczy po imieniu. Zdrowy rozsądek wybija się na pierwszy plan. Potrafi kochać bez żadnych sztuczek, z powściągliwością i prostotą właściwą jej rodzinnej ziemi. Jej dobre maniery wypływają z wewnętrznej potrzeby, bo nie przywiązuje wagi do pozorów.
Zdziwiłem się widząc ich w progu, ale nie miałem czasu na snucie domysłów.
- Przyszliśmy, żebyście zaprosili nas na kolację - oznajmił Aleksander bezceremonialnie. - Muszę z tobą spokojnie porozmawiać, nie można tego tak zostawić.
Nasze małżonki zajęły się przygotowaniem typowej letniej kolacji, my zaś wyszliśmy zaczerpnąć rześkiego, wieczornego powietrza. Chcieliśmy pomóc, ale wyrzucono nas z kuchni, żebyśmy mogli swobodnie porozmawiać.
- Już ci się udało mnie zaniepokoić. Dziewięć lat temu - właśnie sprawdziłem na odwrocie karty tytułowej - opublikowałeś swoją pierwszą książkę o małżeństwie, która miała już piętnaście wydań i nadal świetnie się sprzedaje. Nie chcę ci tu prawić komplementów, zresztą wiesz, że nie cierpię pochlebstw, zwłaszcza wobec przyjaciół, ale uważam, że to był strzał w dziesiątkę. I właśnie dlatego jeszcze raz powtórzę to, co ci mówiłem już u mnie w domu: co cię nagle ugryzło? Jaki nowy niepokój cię trawi? Chyba zdajesz sobie sprawę, że "dalsze ciągi" zwykle są nieudane? Myślisz, że od tamtego czasu tak wiele się zmieniło na gorsze?
- Zadałeś mi cztery pytania naraz - zacznijmy od ostatniego. Nie mam termometru, by zmierzyć temperaturę otoczenia, ale wszelkie oznaki nie zachęcają do optymizmu: rzadko zdarza się, aby podczas spotkania, w grupie przyjaciół, nie pojawiła się jakaś nowa sytuacja matrymonialna, równie bolesna, co bliska. Dawniej to były nadzwyczajne wydarzenia, których echa dobiegały nas z daleka. Dziś ich uczestnikami są dawni obserwatorzy.
- No tak... zauważyłem, że zawsze milkniesz, kiedy poruszane są te tematy...
- Oczywiście, niepokoją mnie te komentarze wygłaszane jakby chodziło o jakiś nowy sport narodowy. Bardzo często takie rozmowy przybierają zbyt frywolny ton i podszyte są niezdrową ekscytacją. Często okraszone są obfitością szczegółów i rozmaitymi komentarzami - powierzchownymi i pełnymi purytańskiej hipokryzji. To niezbyt poważne dorzucać tych kilka ziaren pieprzu, by nadać pikanterii faktom, za którymi stoi rozdarcie kobiety i mężczyzny, rozbita rodzina i niczemu niewinne, pokrzywdzone dzieci.
- Wolałbyś zatem nie wiedzieć, co się dzieje? Trzeba się orientować w sytuacji.
- Skłaniam się raczej ku temu, by traktować ich z całym szacunkiem, należnym nawet ludziom, którzy sami go względem siebie nie mają. Trzeba poruszać te sprawy w odpowiednim miejscu i czasie, i w taki sposób, by mogło z tego wyniknąć coś dobrego. A wszystko pozostałe to podpisy pod zdjęciami w kolorowych magazynach, to znaczy czyste plotkarstwo, rodem z magla. I niech mi nie mówią, że trzeba o wszystkim wiedzieć, bo wystarczy tylko mieć otwarte oczy.
- Ale trzeba będzie jeszcze coś z tym zrobić. Zamierzasz w swojej książce poświęcić trochę uwagi małżeństwom, które już osiadły na mieliźnie?
- Może w dalszej części poruszę kwestię, jak postępować w takich przypadkach. Na razie wystarczy powiedzieć, że nikt mi nie dał prawa osądzać takich osób. I bynajmniej nie należy źle się do nich odnosić, bo oni najbardziej potrzebują życzliwości, zrozumienia i pomocy. Choć jeśli mnie ktoś spyta o zdanie na temat tego, co się wydarzyło, uznam, że to pożałowania godne. Tak czy owak, wydaje mi się, że zboczyliśmy trochę z tematu i odbiegliśmy od sedna twojego pytania.
- No właśnie, więc je powtórzę: Jakie małżeństwa są przedmiotem twego największego zaniepokojenia?
- Te, których wprawdzie nie dotknął jeszcze dramat, ale nie zdają sobie sprawy, że jeśli nie zastosują żadnych środków zapobiegawczych, mogą znaleźć się w trudnej sytuacji. Takim małżonkom trzeba zapalić światełko alarmowe! Widzę ich czasem, smutnych i zmęczonych, jakby dźwigali ciężkie brzemię. Mają płaski encefalogram, bo nie są ani dobrzy, ani źli. Wytrzymują ze sobą pod jednym dachem, choć ograniczają się do tego, by żyć i pozwolić żyć temu drugiemu. Stracili złudzenia i wyzbyli się chęci nadawania blasku swojej miłości. Pożywką ich rozmów są frazesy i banały, których nawet nie próbują zweryfikować w obawie, że znajdą powód do niepokoju. Wieje od nich nudą, bo ugrzęźli w bajorze rutyny.

- Wiem już, co masz na myśli - rzucił Aleksander. - To ci, którzy zachowują pozory, ale jeśli zajrzy się trochę głębiej - zieje pustką. To ci sami ludzie, którzy z teatralnym gestem reagują na wieść o jakimś nowym nieszczęsnym wydarzeniu, a pod maską ironii ukrywają pewną zazdrość względem tych, których nazywają "libertynami".
- Najczęściej dostrzegają u nich tylko wyraz zadowolenia, nie zastanawiając się, że to mina osła, który rozprostowuje grzbiet po zdjęciu zeń ciężkich juk. Ale pod spodem kryje się rozgoryczenie spowodowane porażką, choć uparcie starają się udawać, że nic się nie stało.

CENA MIERNOŚCI

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, które zapadło po wybrzmieniu naszych słów. Może trochę się zagalopowaliśmy i mój rozmówca wyczuł w nich pewną surowość, choć odsłonięcie rany było przecież konieczne.
- Nie możesz zaprzeczyć, że jest to sytuacja - mówiąc dzisiejszym językiem - trudna i frustrująca.
- To cena, jaką trzeba zapłacić za mierność. Takie sytuacje nie pojawiają się z dnia na dzień, jak grzyby po deszczu. Najpierw gromadzi się podłoże, niedostrzeżone uchybienia, nieświadoma lekkomyślność, wygodnickie zaniedbania. Taka galaretowata masa, która ma początek w naszym życiu osobistym, a potem stopniowo ogarnia też osobę, która jest najbliżej.
- Skoro mamy mówić wprost, nazwijmy rzecz po imieniu: letniość. W medycynie mielibyśmy tu do czynienia z chorobą, która rozwija się niepostrzeżenie dla pacjenta, bezobjawowo i bezboleśnie, ale najczęściej wiąże się z występowaniem guza, i kiedy się wreszcie ujawni, okazuje się, że rak zaatakował już wszystkie organy. Z niektórymi sprawami nie można igrać. Doświadczenie uczy nas, że miłość albo rośnie, albo umiera. Nie ma trzeciego wyjścia.
- Trafnie to ująłeś, ale kiedy wymieniałeś objawy, poczułem ukłucie w żołądku. Zapaliło się światełko alarmowe. Ileż to razy sam byłem w takiej sytuacji...
- Ja też. Ciągnie nas w dół. To choroba wrodzona, wszyscy mamy skłonność do "luzactwa", jak mawia mój znajomy, dlatego właśnie trzeba często kontrolować istotne wskaźniki i zastosować dodatkowe bodźce, jeśli zauważymy spadek.
- Nie popadajmy jednak w nadmiar pesymizmu. Zdarzają się również wspaniałe małżeństwa, na które aż przyjemnie popatrzeć.
- Owszem, ale przyznasz, że niełatwo je znaleźć, bo się kryją. To "dobrzy ludzie", lecz wydają się wstydzić swego szczęścia. To hipokryci, którzy od jakiegoś czasu funkcjonują na odwrót: dawniej zakłamanie polegało na udawaniu, że jest się lepszym niż w rzeczywistości, a dziś mamy do czynienia z sytuacją, kiedy to dobrzy udają złych. Mają kompleks na tle bycia "innymi" i nie chcą ściągać na siebie uwagi, żeby nie zderzać się z ogólnie panującymi przekonaniami. Chcieliby nadążać za modą, dostosować się do obecnych czasów i używać tego samego języka, żeby się niczym nie wyróżniać. Wydają się skrępowani, mają poczucie, że są okrążeni, i kryją się za wysokim murem, żeby nie ulec zarazie. Z racji nieujawniania się są przekonani, że należą do mniejszości i nie ośmielają się podnieść głowy.
- Trochę przesadziłeś - odparłem. - My dwaj chyba też należymy do tej grupy?
- Owszem, jest to pewne ryzyko, ale jakoś trzeba się wyrazić. Podaj tu opis, bo z pewnością komuś się przyda. (...)

PARADOKSY SZCZĘŚCIA

Miłość, za którą goni, dała mu już przedsmak szczęścia. Miłość i szczęście idą w parze. Doświadczenie uczy jednoznacznie - im większa miłość, tym więcej szczęścia, zaś kiedy ona słabnie, szczęście staje się kruche i ulotne.
Jednak zanim przejdziemy do dalszych wywodów, trzeba uściślić pewne pojęcia. W przeciwnym razie możemy pomyśleć, że jakiś psotny chochlik pozamieniał etykietki i teraz nie wiemy, co jest czym i ile jest warte. Wyobraźnia jest czasem kapryśna i płata nam figle. Bierze takie słowa jak "dobrobyt", "przyjemność", "sukces", czy "szczęście" i umieszcza je wedle własnego widzimisię, robiąc nam kawał w niezbyt dobrym guście.
Stara się nas na przykład przekonać, że tam, gdzie pojawia się hasło "dobrobyt", jest i szczęście. Nie żartujmy. Dobrobyt wymyślili Szwedzi, żeby jakoś sobie zrekompensować długie, mroźne noce. Potem się okazało, że często - na emeryturze - umierają z nudów, a niektórzy, postanawiają nawet odejść przed czasem.
Inną podmienioną etykietką jest "przyjemność". Tu sztuczka jest nieco bardziej prymitywna, bo oferuje się nam coś natychmiastowego, powierzchownego i przelotnego, zmienionego w nie kończący się łańcuch, biegnący zawsze przez te same miejsca. Raczej mało oryginalne, odkąd człowiek jest człowiekiem.
Kolejne - bardzo częste - łgarstwo, to utożsamianie szczęścia z sukcesem. To subtelniejszy trik i może być bardziej niebezpieczny, bo często przybiera strojne maski, czasem w najlepszych zamiarach. Lepiej nie mylić tych dwóch spraw: sukces zwykle dotyczy określonych obszarów naszej działalności, które zbyt często przytłaczają i niszczą inne aspekty ludzkiego istnienia. Natomiast szczęście, to pojęcie związane z jego całokształtem i skierowaniem się ku ostatecznemu celowi.
Nie bawię się tu w bardziej czy mniej dowcipne zagrania retoryczne. W szczęściu może zawierać się dobrobyt, przyjemność i sukces, ale to jeszcze nie to... nie to... to znacznie więcej. Kto już trochę przeżył, wie o tym. W najszerszym znaczeniu szczęście to pragnienie, które każdy nosi w głębi duszy z racji samego swego istnienia. Jest ono tak silne, że domagamy się jego spełnienia, jako konstytucyjnego prawa.
Kto z nas nie słyszał o dochodzeniu tego prawa? "Mam prawo do szczęścia..." - słychać we wszystkich językach i okolicznościach. Jak gdyby państwo czy "ktoś" miał obowiązek wypełnić tę pustkę. Muszę znaleźć kogoś, kto mnie uszczęśliwi! Próżny trud, błędna droga. Pierwszym warunkiem znalezienia szczęścia nie jest szukanie go, lecz kroczenie przez życie dając szczęście innym.
I oto pogrążamy się w paradoksalnej sytuacji. Jak to możliwe, że - skoro jest tylu głodnych szczęścia - nie otwarto żadnego sklepu, który by je sprzedawał? A kto tak powiedział?... Owszem, nie ma sprzedaży hurtowej, ani sklepów z gotową konfekcją. Szczęście trzeba kupować jak chleb - codziennie - i wiedzieć, że każdy kawałek ma inny kształt. Nie ma dwóch jednakowych. To czyni ten towar nieco droższym, ale szczęście nigdy nie było tanie.

I tu jest pewien sekret. Gdzie się kryje? To proste, już mówiliśmy wcześniej: w miłości. "Do szczęścia potrzebne jest nie wygodne życie, lecz zakochane serce".
Ale to Miłość pisana wielką literą, bowiem pierwszym jej adresatem jest Bóg, a ci, co nas otaczają, otrzymują jej kopię. To Miłość oznaczająca poświęcenie, ofiarowanie siebie, zapomnienie o samym sobie. Tą drogą - jak zapewnia dusza świątobliwa i doświadczona - odkryjemy, że "szczęście w Niebie jest dla tych, którzy potrafią być szczęśliwi na ziemi".
Ta umiejętność to nic innego, jak walka o unicestwienie własnego "ja". Bezustanna wojna, którą trzeba starać się wciąż na nowo podsycać i czerpać odwagę z samego zamiaru jej prowadzenia. Don Kichot pozwala nam to wyczuć we fragmencie, gdzie padają słowa: "Czarownicy mogą wprawdzie pozbawić mnie szczęścia, ale nie starania i zapału". Kiedy ktoś podejmie stanowczą decyzję, by kochać bez zastrzeżeń i bez podejrzliwości, w miarę jak posuwa się tą drogą, poszerza mu się horyzont, bo wiadomo, że za jednym krajobrazem jest jeszcze następny, inny. W tym właśnie tkwi urok - niestrudzenie i nieprzerwanie - nigdy się bowiem nie kończy. Poeta ujmuje to lepiej: "Podążamy za czymś boskim/ nie wiedząc, gdzie też się chowa/ lecz po cóż nam wiedzieć dokąd/ skoro droga usłana kwieciem". Trzeba patrzeć w dal, nie lekceważąc tego, co bliskie, śnić, ale mieć oczy otwarte, unosić się, nie odrywając stóp od ziemi. Człowiek jest do tego zdolny. Żadne inne stworzenie nie ma takich możliwości, środków, sposobów. Wykorzystujemy zaledwie dziesięć procent naszego potencjału. Poruszamy się w ograniczonej, niewielkiej przestrzeni. Zbyt często jesteśmy jak orzeł zaplątany w pajęczynę, która zdaje się nam stalową siecią.
Nic więcej nie dodam i tak już się zbytnio rozpisałem, nadmiernie teoretyzując i nadużywając wyrzutni. Nie ma teorii szczęścia, choć wiele na ten temat napisano: szczęście to coś praktycznego, wyrabianego w codziennych zajęciach. Ważne jest, by odnaleźć sens tych powszednich działań.

Kiedy skończyłem pisać te stronice, przesłałem je Aleksandrowi. Nie widzieliśmy się od czasu, kiedy zająłem się tymi listami. Pragnąłem zachować jak największą dyskrecję wobec osób, których one dotyczyły, i nie miałem ochoty wystawiać jego węchu na próbę ostrości.
Następnego dnia zadzwonił, żeby potwierdzić, że otrzymał przesyłkę. Po przyznaniu, że te "papiery", którymi się posłużyłem dla ożywienia rozdziału, to "prawdziwe perły", nie powstrzymał się od dodania, że wolałby, aby były bardziej naturalne, a mniej hodowlane.
- Łowię tam, gdzie mi pozwalają - odparłem traktując to jako żart.
Druga uwaga była trafniejsza:
- Rozprawiłeś się z tak szerokim tematem jak szczęście na półtorej stroniczki. To nazywam zabiciem byka w pierwszym podejściu. Tak bardzo się spieszyłeś?
- Całkowicie się z tobą zgadzam. Taki chciałem osiągnąć cel: żeby czytelnik nabrał apetytu i znalazł się w zawieszeniu, w poszukiwaniu jakiejś formuły prowadzącej do szczęścia. Ostatni punkt otwiera nawias. Ważne jest, by odnaleźć sens tych powszednich działań.
- Ze mną też chcesz się bawić w "suspens"? Potem mi opowiesz, bo teraz trochę się spieszę.
Odłożyliśmy słuchawki. (...)

W POSZUKIWANIU SENSU

Wobec łatwego do stwierdzenia faktu naszego ograniczenia, wydaje się logiczne sądzić, że nieskończoność Boga i Jego zamierzeń nie mieści się nam w głowie. Jakże mały musiałby być ów Bóg, gdybyśmy byli zdolni pojąć Go naszym rozumem! Bóg nie pociesza nas za pomocą zwykłych okładów, o jakie czasem prosimy. C. S. Lewis tak opisuje tę wewnętrzną sytuację: "Kiedy poruszam te problemy przed Bogiem, nie znajduję odpowiedzi. To nie są zamknięte drzwi. Raczej milczący wzrok, tak naprawdę nie pozbawiony współczucia. Jakby Bóg potrząsał głową nie w geście odrzucenia, lecz unikając pytania. Jakby mówił: "Zamilcz, synu, bo nic nie rozumiesz"". Wkroczyliśmy bowiem na teren Bożej logiki.
Jednak nie można też skryć głowy pod skrzydło i starać się przeczekać ulewę. Tajemnica to coś, czego nie potrafimy do końca pojąć, ale do czego trzeba się zbliżyć z chęcią poznania jej w miarę naszych możliwości.
Jeśli chodzi o to, czym się tu zajmujemy, dobrze jest odnaleźć sens cierpienia. Powoduje to wielką ulgę. Znany psychiatra, V. Frankl, mierzy się z tematem w całej jego dotkliwości: "Żyć znaczy cierpieć, przeżyć - odnaleźć sens cierpienia". Ten sam austriacki profesor opowiada następującą historię. "Do jego gabinetu przyszedł pewien człowiek, z zawodu lekarz, zrozpaczony po utracie małżonki. Życie nie ma dlań już żadnego sensu. Mówi, że nie praktykuje żadnej religii, więc z tej strony nie może być dla niego pocieszenia. Psychiatrze nie jest łatwo coś mu poradzić, aż przychodzi mu do głowy pytanie. Bardzo kochał pan swoją żonę? Bardzo - pada odpowiedź. - To powód mojej rozpaczy. Frankl zadaje następne pytanie. Gdyby to pan umarł zamiast niej, teraz ona by cierpiała, prawda? Niewątpliwie - odpowiada lekarz. Niech się więc pan cieszy, doktorze, że zaoszczędził jej pan cierpienia - mówi na to Frankl. Ta odpowiedź początkowo zbiła pacjenta z tropu, ale zaraz odparł: Bardzo dziękuję, panie doktorze, tego mi właśnie było trzeba". Ów człowiek odnalazł sens cierpienia, który w jego przypadku, był ważnym ludzkim powodem.
A jak można to wszystko połączyć ze szczęściem jeszcze na tej ziemi? Czy niedola może przynieść nam jakieś szczęście? "Może przynajmniej dać początek wielu rzeczom: pogłębieniu duszy, pełni człowieczeństwa, nowym drogom do odnalezienia Światłości. Nie trzeba bać się cierpienia, tak samo jak nie należy obawiać się mroku nocy. Wiemy, że słońce nadal istnieje, choć go nie widzimy. Bóg nie znika, kiedy cierpimy. Jest obecny w inny sposób, jak słońce, które zeszło nam z oczu".
Drzwi zaczynają się uchylać: to miłość może nadać sens naszemu cierpieniu i przynieść pociechę w bólu. Znów konieczne jest, byśmy zbliżyli się do Jezusa, by zrobić jeszcze jeden krok pozwalający nam ujrzeć odrobinę światła. Jak to się stało, że Chrystus zgodził się zostać największym umęczonym w dziejach? Dlaczego to zrobił? Odpowiedzi udziela On sam w modlitwie, w której ofiarowuje swoją mękę. Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie. To miłość do Ojca jest najwyższym powodem Jego działania. Można jeszcze mieć wątpliwości: jak Ojciec mógł pragnąć takiej męki dla najbardziej umiłowanego Syna, mimo Jego niewinności? Z miłości, z miłości do nas. Oto prawdziwa tajemnica: szaleństwo nieprzeniknionej miłości.
Tu kryje się sedno naszego pocieszenia - jeśli cierpienie ma moc odkupicielską, choć wcale z tego powodu nie jest mniej dotkliwe, zbliża mnie ono do Chrystusa i łączy z Nim w taki sposób, że nie tylko mogę zaznać pocieszenia, ale i stać się pocieszycielem. Mogę zmienić się w Bożą otuchę.
Czyż może być większe szczęście - nawet jeśli mamy tysiące ran na ciele i duszy - niż iść śladem Jezusa i być dzieckiem tak dobrego Ojca? Czy można znaleźć większą pociechę niż fakt, że możemy być przydatni Bogu? Podkreślam, że być może cierpienie nie zmniejszy się nawet o ociupinkę, że nadal będzie przytłaczać nas udręka, ale już nie jesteśmy sami, wiemy, że Ktoś nad nami czuwa i kocha nas jak własne dzieci.









Powrót  •  Nasza oferta  •   Nowości  •   Najpopularniejsze  •   Szukaj

O nas   •   Kontakt   •   Regulamin zakupów   •   Karta stałego Klienta   •   Do pobrania