Michał Heller

Podróże z filozofią w tle

Kategoria  popularnonaukowe

Wydawnictwo Znak
Cena 34.90 zł
ISBN 978-83-240-3112-2
(gabaryt L - 2XL)
waga 0.509 kg
nr kat. Rhema 18218
                                   



Nakład wyczerpany!


Notka

Co łączy Sycylię i teorię względności, amerykańskie lotniska, Einsteina i Paryż, grecką poezję i japoński buddyzm, estetyczne wartości matematyki i ewolucję wszechświata? To wszystko łączy osoba księdza profesora Michała Hellera - filozofa przyrody, fizyka, kosmologa i astronoma.

Książka Podróże z filozofią w tle, którą wydajemy z okazji 70. urodzin Księdza Profesora, to wybór zapisków z jego dziennika, prowadzonego podczas licznych naukowych podróży po całym świecie. Ukazuje nowe oblicze księdza Hellera - bystrego obserwatora codziennego życia, miłośnika literatury i sztuki. Zawiera ciekawe anegdoty i zdjęcia z podróży oraz krótkie teksty popularnonaukowe. Idealna lektura nie tylko na czas podróży.


Spis treści

Małgorzata Szczerbińska-Polak - Wstęp
Stanisław Wszołek - Krótki życiorys Księdza Profesora Michała Hellera

O mnie się nie martw
Wszechświat w Erice
Matematyka i inne książki
Obrazki z Ameryki
Zmagania
Wsiesojuznyj Seminar
Olaf i Simone
Biskupi i kosmologia
"Podhalanin" na morzu
Wakacje w Sromowcach
Refleksje nad filozofią nauki
Ślepy zoolog
Galileusz w Moskwie
Poezja Wszechświata
Dyskusji z Tischnerem ciąg dalszy
O znaczeniu popularyzacji
Gdy Pan Bóg liczy
Akademia Nauki i Religii
"Da dove vieni?"
Podróż z filozofią w tle
Bliski Zachód - Daleki Wschód
Bóg i prawa przyrody
Rebelia w państwie Chronosa
Religia - nauka - dzieje
Przyroda na uniwersytetach
Grecy i Biblia

Nota bibliograficzna


Fragment tekstu

13 września 1993

Dlaczego trzeba się spieszyć? Nie tylko wtedy gdy gonią nas obowiązki lub pociąg odjeżdża za dziesięć minut? Zawsze? Odpowiedź jest prosta: bo czas płynie. W fizyce i filozofii można się spierać z Newtonem, czy jego definicja czasu jest trafna, ale nie można mieć żadnych wątpliwości co do tego, że wyraża ona głębokie ludzkie doświadczenie. "Absolutny, prawdziwy, matematyczny czas płynie sam przez się i ze swej natury jednostajnie, niezależnie od czegokolwiek zewnętrznego, i inaczej nazywa się trwaniem". Tyle że nie jest to trwanie, lecz raczej przemijanie. Festina lente tak, żeby czegoś nie przeoczyć, żeby nie zgubić żadnej cząstki istnienia. Ale trzeba się spieszyć. Jest to po prostu fizyczna konieczność.
Dlatego często chwytam za pióro. Tradycyjnie, na kartce papieru. Bez monitora i klawiatury. W pociągu, na ławce w parku, w przerwie między wykładami; najczęściej wieczorem, po całodziennym zmęczeniu, gdy myśli, niejako broniąc się przed nocnym uśpieniem, stają się bardziej natarczywe i nadają się już tylko do luźnych notatek.
Notatki spisywane w pośpiechu dotyczą spraw ważnych i błahych. Czy jednak są sprawy błahe? Mijający czas wyrównuje wszystkie różnice potencjałów.


O MNIE SIĘ NIE MARTW...


Wyraźnie uchwycił subtelność: nie poddany, lecz podwładny. Cenię go za to, że chwyta aluzje. Dodałem jeszcze, że mimo iż jestem trudnym podwładnym, zawsze starałem się wykonywać to, co mi zlecono.



12 stycznia 1975

W ostatni piątek rozmawiałem z kardynałem Wojtyłą. Ofiarowałem mu najpierw Spotkania z nauką z dedykacją mniej więcej tej treści: "Kiedyś Ksiądz Kardynał wspomniał w rozmowie, że centralnym problemem współczesności nie są nauki ścisłe, lecz człowiek. Dlatego w książce znalazł się rozdział czternasty. Myślę, że jest to książka w równej mierze o człowieku, jak i o stworzonych przez niego naukach".
Przejrzał spis treści.
- Ksiądz, zdaje się, dużo pisze i ma coś do powiedzenia.
Odpowiedziałem milczeniem.
- Więc widzę, że ksiądz nie jest w Belgii, skoro jest tu.
Przeprosiłem, że stawiam go w kłopotliwej sytuacji.
Przyznał, że sytuacja istotnie jest kłopotliwa, że rozmawiał w tej sprawie z moim biskupem, ale niczego nie osiągnął.
- Sądzę, że mój biskup ma coś przeciw mnie. Wydaje mi się, że wiem co... - powiedziałem.
- Trudno wnikać w intencje biskupa.
Więc jednak rodzaj "biskupiej solidarności". Przyznałem, że nie jestem łatwym poddanym. Podwładnym - poprawiłem się.
Wyraźnie uchwycił subtelność: nie poddany, lecz podwładny. Cenię go za to, że chwyta aluzje. Dodałem jeszcze, że mimo iż jestem trudnym podwładnym, zawsze starałem się wykonywać to, co mi zlecono.
Kilka stereotypowych pytań o moje zajęcia. Zwięzłe odpowiedzi. Powiedział, że zależy mu na moim wyjeździe do Belgii. To przecież on wystarał się o te stypendia i jeśli się ich nie wykorzysta, to to mu utrudni na przyszłość. Wspomniałem, że wciąż jeszcze nie mam paszportu, choć mija już pięć miesięcy, od kiedy złożyłem podanie. Dodałem, że jeśli to dla niego drażliwa sytuacja, to niech już więcej w tej sprawie nie działa.
- To bardzo wygodne... - usłyszałem.
- Czemu nie mamy sobie ułatwiać? Przynajmniej, jeśli tak łatwo można. Ja sobie jakoś sam poradzę.
- "O mnie się nie martw, o mnie się nie martw, ja sobie radę dam..." - zanucił z uśmiechem.

*
Jakiś czas potem wyjechałem do Belgii. To była moja pierwsza naukowa podróż za granicę.




WSZECHŚWIAT W ERICE


Ostatecznie doświadczenie rozstrzygnie, jaka estetyka pasuje do rzeczywistości, ale jakże jest dobrze przewidzieć z góry wynik doświadczenia! Teoria, której się to uda, złotymi zgłoskami wpisze się do historii nauki.



Erice, maj 1977

Odrzutowiec LOT-u, Tu 134, oderwał się od pasa startowego. Ziemia, jak odwracana stronica z ilustracjami pól i lasów, opadła w dół. Pępowina, którą każdy człowiek jest związany z życiodajną glebą swoich codziennych kłopotów, została przerwana. Uczucie lekkości. Samolot przebija się przez kłęby chmur. Teraz już tylko linia wytyczona na mapie: Mediolan-Reggio di Kalabria-Mesyna-Palermo-Trapani-Erice. W Erice, na Sycylii, ma odbyć się V Międzynarodowa Szkoła Kosmologii i Grawitacji; jej szczegółowym tematem będzie omówienie różnych teorii grawitacji i porównanie ich przewidywań z wynikami eksperymentów.
Pod jednym skrzydłem odrzutowca ukazała się makieta Alp, drugie przecina gęsty błękit włoskiego nieba. Samolot wszedł w zakręt przed lądowaniem w Mediolanie, na lotnisku Malpensa.

*
Przypuszczam, iż niewielu znalazłoby się takich ludzi, którzy przejeżdżając przez Rzym, nie zwróciliby większej uwagi na to, że znajdują się w Wiecznym Mieście. Nam się to właśnie zdarzyło. Byliśmy tak zajęci dyskusją na temat globalnych własności czasoprzestrzeni, że Roma Tiburtina mogłaby być równie dobrze na przykład Kielcami. Napełniliśmy butelki wodą z peronowych kranów i powróciliśmy do problemu zachowania się punktów w nieskończoności po odwzorowaniu konforemnym. Uspokoiliśmy sumienia stwierdzeniem, że wieczorem i tak niewiele dałoby się zobaczyć. Nie bardzo wiedzieliśmy, kiedy pociąg ruszył, wbijając się w ciemność nocy i w głąb włoskiego buta.

*
Jesteśmy już zmęczeni. Dwadzieścia godzin w pociągu, dwadzieścia pięć od opuszczenia Warszawy. Dawno już wyschły dyskusje kosmologiczne, tak jak butelki po soku pomarańczowym, potem wielokrotnie napełniane wodą, podobnie jak gigantyczne łożyska maleńkich strumyczków, nad którymi przejeżdżamy po stalowych mostach. Ciężkie masywy górskie, ciemnością i szumem tuneli objawiające swoje niezadowolenie, że tor kolejowy miał odwagę odciąć im dostęp do morza. Tu i ówdzie grupki kaktusów. Pogodne plaże wciś-nięte między skalne odłamki. I zieleń morza oddychającego falami. Sycylia.









Powrót  •  Nasza oferta  •   Nowości  •   Najpopularniejsze  •   Szukaj

O nas   •   Kontakt   •   Regulamin zakupów   •   Karta stałego Klienta   •   Do pobrania