Josef Osterwalder

Opowiedz mi o Panu Bogu. Modlitwa i przykazania

Kategoria  dzieci

Wydawnictwo Księży Marianów
Cena 27.90 zł

ISBN 978-83-7502-395-4
waga 0.362 kg
nr kat. Rhema 39731

Do każdej przesyłki
dołączamy prezent!

Pozycja archiwalna.

Zadzwoń i zamów

Zamów przez e-mail

Nie gwarantujemy, że zamówienie będzie mogło być zrealizowane.


Pokaż koszyk

Notka



Książka jest nieocenioną pomocą dla rodziców i wychowawców w ich codziennych rozmowach z dziećmi. W poszczególnych rozdziałach znajdziemy najważniejsze elementy wiary chrześcijańskiej. Jest mowa o znaczeniu sakramentów, o tajemnicy Kościoła, o roli Bożych przykazań i o sposobach modlitwy. Poszczególne tematy przedstawione są w sposób przystępny dla dzieci.





Josef Osterwalder (ur. 1940), szwajcarski teolog katolicki i dziennikarz z Sankt Gallen, autor m.in. biografii św. Galla (560-650), irlandzkiego pustelnika, który w Sankt Gallen założył słynne opactwo benedyktyńskie.

(Rh)

Fragment tekstu

Kościół to wspólnota





Słońce sprawiedliwości, wzejdź nad naszymi dniami. Zajaśnij nad swym Kościołem, aby świat rozpoznał w nim Ciebie.

fragment modlitwy.





Katedra



Marcin mieszkał w małej wsi. Dziś wybrał się z tatą do pobliskiego miasta. Na rynku stał ogromny kościół, katedra. Marcin zadarł w górę głowę i patrzył z po­dziwem. Kościół w jego wiosce jest niewielki, a ten taki duży!

- Bóg ma tutaj wielki kościół - powiedział. - Z pew­nością jest bardzo zadowolony z takiego domu i bardzo lubi ludzi, którzy tu się modlą.

- Tak myślisz" W mojej historii jest trochę inaczej.

- W jakiej"

- W opowiadaniu o wiosce, która nie miała kościoła.





O wiosce, która nie miała kościoła



Wioska, o której mówi nasza opowieść, leżała wysoko w górach. Nic pewnego nie można o niej powiedzieć, poza tym, że była to naprawdę bardzo mała i bardzo biedna wieś. Ziemi pod uprawę było tam niewiele, a maleńkie poletka leżały na stromych zboczach i trudno było na nich gospodarować. Plony były marne i ludzie żyli w biedzie.

Kiedyś mieszkańcy wsi mieli swój mały, drewniany kościółek. Stał w centrum wioski do czasu, kiedy płonąca w jego wnętrzu wieczna lampka stała się przyczyną pożaru. Tamtego dnia kościół spalił się doszczętnie. Nic z niego nie zostało. W miejscu, gdzie stała świątynia, znajdował się teraz pusty plac. Ludzie gromadzili się na liturgię w małej izbie-szkolnej.

W końcu zdecydowano się wybudować nowy kościół. Nie było to jednak takie łatwe przedsięwzięcie. Najpierw trzeba było zebrać sporą ilość pieniędzy, by móc zakupić materiały i rozpocząć budowę. Oznaczało to, że czeka ich długi okres wyrzeczeń i oszczędzania.

Ludzie zaczęli więc zbierać grosz do grosza. Każdy z mieszkańców dawał tyle, ile tylko mógł. Suma rosła nieustannie, choć powoli. A kiedy pewna samotna kobieta, umierając, przeznaczyła wszystkie swoje oszczędności na budowę kościoła, wydawało się, że na dniach będzie można rozpocząć budowę nowej świątyni.

Nagle po całym świecie rozeszła się tragiczna wiado­mość o wielkim trzęsieniu ziemi we Włoszech. Wieść dotarła także do mieszkańców naszej wioski. Usłyszeli o bezmiarze ludzkiego nieszczęścia. Zobaczyli dotknięte klęską takie same małe wioski, jak ta, w której sami mieszkali.

- Tam jest taka wielka bieda - pomyśleli - a my chcemy budować sobie kościół"

I zaraz wysłali do terenów dotkniętych trzęsieniem ziemi wszystkie swoje oszczędności, które zbierali przez długie miesiące.

Kasa kościelna stała się całkiem pusta. Ale ludzie nie zapomnieli o swym pragnieniu posiadania kościoła. Dalej oszczędzali i wreszcie nadszedł dzień, kiedy zebrane pieniądze wystarczały, by móc rozpocząć prace budowlane. Właśnie zebrali się, by omówić szczegóły planowanej budowy, gdy znowu dotarła do nich tragiczna wiadomość. "Konieczna jest pomoc dla uchodźców!", "Nikt nie chce przyjąć azjatyckich uciekinierów - głosiły nagłówki gazet.

- Czy możemy budować kościół, gdy ci ludzie nie mają dachu nad głową" - pytali się siebie zgromadzeni.

Bez wahania wzięli więc całą sumę przeznaczoną na nowy kościół i za te pieniądze odnowili stojące na skraju wsi trzy, opuszczone domy, by zaprosić do siebie kilka azjatyckich rodzin.

Cóż, znowu zaczęli oszczędzać od początku. Ale za każdym razem, gdy mieli już dość pieniędzy i właśnie planowali rozpoczęcie prac budowlanych, dowiadywali się o ludziach potrzebujących pomocy. I wtedy wieśniacy przeznaczali wszystkie swe oszczędności na wsparcie uboższych od siebie.

- Nie mamy wprawdzie kościoła - mówili - ale podoba się nam w naszej wiosce. Spójrzcie, jaką wspa­niałą i wielką rodzinę stanowimy!

Na placu, gdzie miał stanąć kościół, po dziś dzień bawią się dzieci. Pewnie tak będzie jeszcze bardzo, bardzo długo.





- Ale kościół Jest im przecież potrzebny! Powinni go koniecznie wybudować! - powiedział Marcin.

- Czy wiesz, że słowo kościół oznacza dwie rzeczy: z jednej strony - budynek, w którym odprawia się Mszę świętą, z drugiej zaś - wspólnotę ludzi, którzy wierzą w Jezusa Chrystusa.

- A. co jest ważniejsze"

- Myślę, że sam potrafisz odpowiedzieć na to pytanie - odparłem.

- Oczywiście, że wspólnota jest ważniejsza - bez namysłu powiedział Marcin.

- A czy wiesz, że ci ludzie, o których mówi nasze opowiadanie, zbudowali jednak w swej wiosce kościół"

- Przecież nie położyli nawet jednego kamienia!

- To prawda. Ale prawdziwy kościół nie jest budowany z kamieni, lecz z łudzi.

- To byłaby taka budowla wzniesiona z ludzi" - spytał Marcin zdziwiony.

- Tak - powiedziałem ucieszony - tak właśnie o Kościele mówi Pismo święte, że jesteśmy żywymi kamieniami, z których Chrystus buduje swój Kościół.

 

Powrót