Ingrid-Youngdale Trobisch, Katrine Stewart

Moja droga do Domu Ojca

Kategoria  pamiętniki wspomnienia

Wydawnictwo Misjonarzy Krwi Chrystusa POMOC
Cena 20.50 zł

ISBN 978-83-7256-923-3
waga 0.280 kg
nr kat. Rhema 26776

Do każdej przesyłki
dołączamy prezent!

Pozycja archiwalna.

Zadzwoń i zamów

Zamów przez e-mail

Nie gwarantujemy, że zamówienie będzie mogło być zrealizowane.


Pokaż koszyk

Notka

Pewnego dnia skończy się nasz samotny taniec tu na ziemi i będziemy mieli całą wieczność na przebywanie z tymi, których kochamy. Do mojego życia z wolna przenika radosna świadomość tej innej, nowej rzeczywistości - bo tutaj jesteśmy tylko gośćmi. Czeka na nas inny dom, a to oznacza koniec wszelkiego innego czekania.
Ingrid Trobisch-Youngdale

"Moja Droga do Domu Ojca" to historia życia i powołania INGRID TROBISCH-YOUNGDALE (1926-2007). Wraz z mężem Walterem Trobischem przez wiele lat pracowali misyjnie w Afryce, Europie, USA i innych rejonach świata. Razem założyli międzynarodową ponadwyznaniową organizację doradców małżeńskich FAMILY LIFE MISSION (polska część FLM to Fundacja MISJA SŁUŻBY RODZINIE). Swoją działalnością upowszechniali szczególnie czystość przedmałżeńską oraz osiągnięcia medyczne w dziedzinie Naturalnego Planowania Rodziny. Ingrid Trobisch jest autorką wielu książek, m.in.: "Kobieta silna", "Ucząc się żyć po utracie ukochanej osoby", "Łatwiej się starzeć, ale trudniej dojrzewać", "Moja żona nie jest zainteresowana seksem".
Książka wzbogacona jest licznymi zdjęciami oraz ciepłymi wspomnieniami Marioli i Piotra Wołochowiczów, polskich współpracowników Ingrid - którzy kierują Misją Służby Rodzinie.

Fragment tekstu

Walter mówił to z głębi serca. Jako 18-latek został wcielony do armii Hitlera i kilkakrotnie ranny na froncie. W czasie wojny stracił jedyną siostrę. W losach swojego kraju upatrywał znaku ostrzegawczego dla narodów świata. Kiedy mówił, rozbrajał mnie swoim spokojem i głębią przekonań. Przy nim poczułam, że moja wiara stała się nazbyt prosta i pełna samozadowolenia.
Wówczas nie wiedziałam, że był obecny na moim nabożeństwie posłania na misję, stał w tyle kościoła. Po nabożeństwie napisał w swoim dzienniku:
Niedziela 23 stycznia 1949:
Posprzątałem pokój. Poszedłem do Pierwszego Kościoła Luterańskiego na nabożeństwo posłania Miss Hult. Ma 22 lata. Zdecydowana i oddana sprawie, gotowa do walki, a mimo to w każdym calu kobieca. Taką osobę poślubiłbym bez chwili wahania.

Potem zapomniał, że kiedykolwiek to napisał. Dopiero ponad 40 lat później, długo po śmierci Waltera, przeglądając jego dzienniki, odkryłam zapisek zrobiony tamtego wieczoru przez niemieckiego studenta.

"Świat jest księgą. Kto pozostaje w domu, przeczytał tylko jedną jej kartę."
Św. Augustyn


Paryż rzeczywiście był nową kartą w moim życiu. Znalazłam idealny pokoik niedaleko Ogrodu Luksemburskiego. Z moją gospodynią, lekarką, szybko się zaprzyjaźniłyśmy. To dzięki madame Tisserand nauczyłam się cenić francuski sposób myślenia, przywiązujący dużą wagę do jasności i precyzji. Ktoś kiedyś napisał, że to czego nie da się łatwo zrozumieć z pewnością nie jest francuskie.
Mój pokoik, dawna służbówka, mieścił się pod samym dachem, na tak zwanej mansardzie, i był raczej zimny. Miałam co prawda mały elektryczny piecyk, ale ilekroć włączałam go do kontaktu, wyskakiwały korki, więc przed chłodem musiałam się chronić, nakładając na siebie kilka warstw ubrań. Opisałam tę sytuacją w liście do mojej siostry Marty:
Szkoda, że nie możesz zobaczyć mojego ślicznego pokoiku. Ledwie można się w nim obrócić, ale jest wygodny, z małą kanapą, która służy mi za łóżko i biurko. Wiszące powyżej półki zastawiłam podręcznikami do nauki francuskiego i zdjęciami rodziny. Mieszkam na siódmym piętrze, a okno mojego pokoju wychodzi na południe, więc przy ładnej pogodzie, zawsze zagląda tu słońce. O tej porze roku nie ma go jednak zbyt wiele.
Z kawiarni na dole rozchodzi się zapach palonej cykorii. Francuzi dodają jej do kawy. Na moim stoliku stoi drewniany rzeźbiony krzyż taty, prezent od jednego z afrykańskich wodzów. Pamiętam, że zawsze miał go na swoim biurku.
Mam nadzieję, że dostałaś już małą paczkę, którą wysłałam jakieś trzy tygodnie temu. Dziwisz się pewnie, po co przysyłam ci stalowe podpórki do książek. Proszę cię wyświadcz mi przysługę i zanieś je z powrotem do szkolnej biblioteki, skąd pochodzą. Wypożyczyłam je sześć lat temu i do tej pory miałam u siebie. Kiedy badałam swoje sumienie i zadawałam sobie pytanie, czy wszystko, co posiadam rzeczywiście należy do mnie, jedyne co przyszło mi na myśl, to właśnie te podpórki. Załączam liścik do bibliotekarki. Wielkie dzięki, siostrzyczko.

Pilnie uczęszczałam na lekcje francuskiego do Alliance Française i na Sorbonę. Po roku otrzymałam zarówno Diplôme Moyen, jak i Diplôme Supérieur. Potrzebowałam jeszcze jednego certyfikatu, by móc nauczać języka francuskiego we wszystkich krajach świata poza Francją. Pewnego, jak zwykle wypełnionego obowiązkami dnia, dostałam list od młodego Niemca, którego rok wcześniej spotkałam przelotnie w Stanach.

Walter Trobisch, wówczas pastor młodzieżowy w Ludwigshafen, w Niemczech, zapraszał mnie, bym przyjechała i opowiedziała młodzieży o swoim powołaniu, by zostać misjonarką. Nie namyślając się wiele, odrzuciłam zaproszenie. Lista spraw, które musiałam załatwić przed wyjazdem do Afryki była stanowczo zbyt długa, by móc na niej umieścić podróż do Niemiec.
Jednakże kilka dni później nauczyciel geografii zakomunikował, że z okazji Tłustego Czwartku wybiera się na tygodniowy urlop. Co miałam zrobić z taką ilością wolnego czasu? Spojrzałam na mapę Francji i stwierdziłam, że Ludwigshafen leży niedaleko francusko-niemieckiej granicy. A może by jednak pojechać? Napisałam do młodego pastora i poinformowałam go, że przyjmuję zaproszenie, o ile wciąż jest ono aktualne. Dwa dni później otrzymałam telegram z jednym tylko słowem: "Willkommen!"

Czułam się dziwnie, wysiadając z paryskiego pociągu w szarym, przemysłowym Ludwigshafen. Zadawałam sobie pytanie: "Co ja tu robię? Co powiedziałaby na to moja matka?" Ale stało się. Walter Trobisch czekał na mnie ubrany w kombinezon motocyklowy chroniący go zarówno przed wiatrem, jak i deszczem. Przyszło mi na myśl, że nie wygląda w nim zbyt korzystnie.
"Śpieszę się na spotkanie z młodzieżą"- powiedział swobodnie. "Mój przyjaciel zabierze cię do domu starszego pastora, gdzie się przenocujesz". To dość nonszalanckie przyjęcie nie ociepliło moich uczuć względem Waltera. "Co ja tu robię?"- myślałam, gdy jego przyjaciel wiózł mnie autobusem do domu pastora Kreiselmaier'a.
Jednak gdy tylko przekroczyłam próg, poczułam się lepiej. Pani Kreiselmaier była miła i przyjęła mnie jak córkę. Od razu poczułam się jak w domu, bo jako osobie o amerykańsko-szwedzkich korzeniach, bliższy mi był tutejszy styl życia niż atmosfera paryskich kawiarni. Pastorowa otwarcie powiedziała mi, że militarny wygląd mojego amerykańskiego płaszcza pochodzącego z wyprzedaży wojskowych nadwyżek, mógł robić niekorzystne wrażenie na ludziach, z którymi miałam się spotkać. Na czas pobytu w Niemczech uprzejmie zaoferowała mi swój najlepszy czarny płaszcz.
Nie widziałam Waltera Trobischa do następnego popołudnia, kiedy zaprosił mnie do swojego jednopokojowego mieszkania i przedstawił plan wieczornego spotkania z młodzieżą. Każde z nas miało opowiedzieć historię swojego życia, a Walter miał być moim tłumaczem. Sala była po brzegi wypełniona młodymi ludźmi, którzy słuchali zachłannie. W pewnej chwili poczułam Boże błogosławieństwo nad naszą wspólną pracą. Do tej pory nasze rozmowy były raczej formalne i bezosobowe, teraz zaś wyglądało tak, jakbyśmy się poznawali za pośrednictwem audytorium.
Po spotkaniu Walter spytał, czy nie będę się bała wybrać z nim na przejażdżkę motocyklem następnego dnia. Udałam odważną i powiedziałam, że chętnie pojadę, chociaż w rzeczywistości nigdy wcześniej nie jechałam na motorze, zwłaszcza w lutym, gdy było zimno i mokro.
"Dobrze - powiedział - w takim razie pokażę ci, jak pracuje nasza Volksmission (Misja wśród ludności wiejskiej), ale oznacza to prawie 90-kilometrową podróż na tylnym siodełku motocykla. Czy jesteś na to gotowa?"

 

Powrót