Peter Brown

Ciało i społeczeństwo. Mężczyźni, kobiety i abstynencja seksualna we..

Kategoria  naukowe

Wydawnictwo Homini
Cena 38.80 zł

ISBN 978-83-89598-76-9
waga 0.722 kg
nr kat. Rhema 21237

Do każdej przesyłki
dołączamy prezent!

Pozycja archiwalna.

Zadzwoń i zamów

Zamów przez e-mail

Nie gwarantujemy, że zamówienie będzie mogło być zrealizowane.


Pokaż koszyk

Notka

Przedstawiając niezwykle szeroką panoramę wczesnochrześcijańskiego świata, obejmującą okres od pierwszych lat po Chrystusie aż po wczesne średniowiecze i gigantyczne terytorium całej Europy, Azji Mniejszej i północnej Afryki, autor bada źródła surowych i nieraz opresyjnych postaw wobec ludzkiego ciała i płciowości, utrzymujących się przez stulecia, a i nadal rzutujących zarówno na współczesną naukę Kościoła, jak i popularną moralność czy etykę seksualną. Sięga zatem do myśli autorów nowotestamentowych, wielkich i tych mniej znanych Ojców Kościoła i teologów, jak również do ideałów swoistych grup społecznych w obrębie wspólnoty chrześcijańskiej: mnichów eremitów, skrajnych ascetów, konsekrowanych dziewic i wdów, złotoustych kaznodziejów i otaczanych uwielbieniem męczenników, ale także środowisk wyłamujących się z głównego nurtu chrześcijaństwa, np. sekt gnostyckich.

Z setek przytoczonych źródeł i cytatów, niejednokrotnie szokujących w swej formie i wymowie, wyłania się skomplikowany i w gruncie rzeczy dramatyczny obraz chrześcijanina jako "istoty płciowej oscylującej między łożem a pustynią", przedstawiciela rodzaju ludzkiego "pochwyconego w kołowrót śmierci", próbującego poprzez płodzenie umniejszyć jej grozę, a jednocześnie pragnącego stać się "czystym naczyniem dla Ducha Bożego" poprzez poskramianie wszelkich instynktów swego śmiertelnego ciała.

Zarówno rozmaitość omawianych tematów, wielobarwność przywoływanych postaci i stylistyki cytowanych tekstów, jak i opisowy, soczysty język Browna czynią z jego syntezy przykuwającą, niemal beletrystyczną opowieść, zdolną zainteresować szerokie grono czytelników, a dzięki swej naukowej rzetelności stanowiącą istotny wkład nie tylko w badania historii, psychologii i filozofii postaw religijnych i kierunków teologicznych, ale także w najszerzej pojęte studia nad cywilizacją chrześcijaństwa i jej wciąż żywotnymi prądami.

Spis treści

Przedmowa
Część I: Od Pawła do Antoniego
1: Ciało i polis
"Wał obronny dla miasta"
"Szkoła przyzwoitego zachowania"
"Glina przemyślnie uformowana"
2: Od apostoła do apologety
Ład seksualny i seksualne wyrzeczenie we wczesnym kościele
"Chodzić w prostocie serca"
"Nowe stworzenie"
"Prawo przeciwko Prawu"
3: Męczeństwo, proroctwo i wstrzemięźliwość
Od Hermasa do Tertuliana
4: "Położyć kres dziełom kobiety". Marcjon, Tacjan i enkratyci
5: "Jeśli macie zwyczaj czynić dwa jednością"
Walentyn i gnostyccy przewodnicy duchowi
6: "Nieudolne odbicie prawdziwej Opatrzności"
Klemens Aleksandryjski
7: "Nazywają się bez różnicy braćmi i siostrami"
Mężczyźni i kobiety we wczesnych kościołach
8: "Gorąco was błagam: przemieńcie się!" Orygenes
9: "Sięga głową do nieba powały, choć przy tym stąpa po ziemi"
Porfiriusz i Metody
10: Kościół a ciało. Cyprian, Mani i Euzebiusz
Część II: Ascetyzm a społeczeństwo w cesarstwie wschodnim
1: Ojcowie Pustyni. Od Antoniego do Jana Klimaka
"Na podobieństwo Chwały Adama"
"Albowiem zawładnąłeś moimi wnętrznościami"
"Oczyszczony i wysubtelniony przez glinę"
2: "Uczyńcie dla siebie osobne szałasy"
Mnisi, kobiety i małżeństwo w Egipcie
3: "Córki jerozolimskie". Kobieca asceza w IV wieku
4: Małżeństwo a śmiertelność. Grzegorz z Nyssy
5: Seksualność i miasto. Jan Chryzostom
6: "To są nasi aniołowie". Syria
Część III: Od Ambrożego do Augustyna
Kształtowanie się tradycji łacińskiej
1: Aula Pudoris. Ambroży
2: "Ucz się świętej wyniosłości". Hieronim
3: Augustyn. Seksualność a społeczeństwo
Serenitas dilectionis
Discordiosum malum
Poena reciproca
Pax plena
Zakończenie: Ciało a społeczeństwo. Wczesne średniowiecze
Bibliografia
Indeks

Wstęp

W książce niniejszej badam praktykę trwałego wyrzeczenia się seksu (wstrzemięźliwość, celibat, dożywotnie dziewictwo - w przeciwstawieniu do praktyki okresowej wstrzemięźliwości płciowej), jaka rozwinęła się w kręgach chrześcijańskich w okresie od nieco przed misjonarskimi podróżami św. Pawła w latach 40-50 n.e. do nieco po śmierci św. Augustyna w roku 430. Chodziło mi głównie o uwyraźnienie pojęć dotyczących osoby ludzkiej i społeczeństwa, implikowanych przez wymienione wyżej formy wyrzeczenia, i o szczegółowe prześledzenie refleksji oraz kontrowersji, które pod wpływem owych pojęć rodziły się wśród autorów chrześcijańskich wokół kwestii takich jak natura płciowości, stosunki między mężczyznami i kobietami czy struktura i znaczenie społeczeństwa.
Moja relacja zaczyna się w II w. naszej ery w świecie pogańskim, w którym chrześcijaństwo zdołało już do pewnego stopnia zaistnieć w publicznej świadomości. Rozdział drugi nawraca do Palestyny czasów Jezusa, do św. Pawła i do roli wstrzemięźliwości w niejasnym i burzliwym pierwszym wieku ruchu chrześcijańskiego. Około roku 150 wyrzeczenie seksualne grało już poważną rolę w życiu wielu grup chrześcijan, toteż rozdziały od III do VI będą się rozgrywać w strefie Śródziemnomorza i Bliskiego Wschodu, od Lyonu i Kartaginy do Edessy. Myślę, że w ten sposób uda mi się uwzględnić szeroki wachlarz możliwości, jakie zarysowały się przed chrześcijanami w owym tak istotnym półwieczu, sięgającym od pokolenia Marcjona, Walentyna i Tacjana do pokolenia Tertuliana i Klemensa z Aleksandrii.
Nad wszystkimi opisami dalszej ewolucji pojęć dotyczących seksualności i osoby ludzkiej w świecie greckim unosi się potężny geniusz Orygenesa. Trudno jednak zrozumieć fascynację, jaką wzbudzał Orygenesowy, osobliwie majestatyczny ideał dziewictwa, jeśli nie odważymy się wyrobić sobie opinii o roli wstrzemięźliwości w relacjach między mężczyznami i kobietami w ramach zmieniających się struktur kościelnych jego epoki. Poświęcony temu zagadnieniu rozdział VII poprzedza nasz zarys myśli Orygenesa. Rozdział IX ukazuje rozejście się pogańskich koncepcji wstrzemięźliwości i chrześcijańskiego ideału dziewictwa pod koniec III wieku. Pierwszą część książki zamyka - w rozdziale X - pobieżna prezentacja rozmaitych sensów, jakie w różnych rejonach świata chrześcijańskiego przybierała praktyka seksualnego wyrzeczenia; następnie rozważamy w nim stosunki, które ustaliły się między praktykującymi wstrzemięźliwość i żyjącymi w małżeństwie członkami kościołów za czasów św. Antoniego i Konstantyna.
Drugą część książki otwiera przegląd tradycji przewodnictwa duchowego kojarzonych z Ojcami Pustyni, którzy od panowania Konstantyna aż po kres rzymskiego cesarstwa na Wschodzie sąsiadowali z kościołami na terenach zasiedlonych w Egipcie i gdzie indziej. Rozdziały następne analizują szczegółowo - podług zagadnień i regionów - wpływ ideałów ascetycznych na myśl i praktykę kościołów wschodniego cesarstwa w wieku IV i na początku V.
Część trzecia omawia świat łaciński, pod wieloma względami bliższy tradycjom, z którymi wielu współczesnych zachodnich czytelników może się utożsamiać. Postawy trzech wybitnych autorów - Ambrożego, Hieronima i Augustyna - zarysowuję na tle dylematów swoistych dla miejsc i czasów, w których żyli, i oceniam wielkość różnic między tradycją katolicką, którą w sposób tak istotny rozwinęli, a tradycjami, jakie napotkaliśmy w świecie wschodniego chrześcijaństwa. Epilog jest repliką pierwszego rozdziału: podsumowuje on przemiany, jakie w okresie od Antoninów do początku średniowiecza zaszły w pojmowaniu osoby ludzkiej i społeczeństwa.
Praca o takim zakresie i objętości jak niniejsza wymaga paru słów wyjaśnienia; przede wszystkim jednak musimy otwarcie wskazać na to, co w trakcie jej pisania wypadło nam pominąć lub ograniczyć. Jest to książka o wczesnym chrześcijaństwie. Chodzi mi w niej o uchwycenie swoistej atmosfery owego okresu w dziejach chrześcijaństwa, atmosfery odróżniającej go wyraźnie od wszystkich stuleci następnych. Dla każdego czytelnika rychło stanie się oczywiste, że rozważane w niej koncepcje wyrzeczenia seksualnego głęboko się różnią od tych, do których przywykliśmy, obcując z katolicyzmem średniowiecznym czy z chrystianizmem nowoczesnym. W niniejszej książce kult Dziewicy Maryi pojawia się dopiero na końcu. Wprawdzie niektórzy zaczęli ostatecznie orędować za celibatem duchownych, praktykowano go jednak w sposób całkowicie różny od obowiązującego dziś w kościele katolickim. Fascynujący ruch ascetyczny, choć stale obecny przez niemal cały ów okres, nie miał jeszcze wyrazistego i uporządkowanego profilu, kojarzonego później z monastycyzmem benedyktyńskim na łacińskim Zachodzie. Nawet pojęcie dożywotniego dziewictwa, choć olśniewało niejednego autora pod koniec III i w IV w., tylko sporadycznie stawało w centrum uwagi; przede wszystkim wszakże nigdy nie uległo jednoznacznie skojarzeniu z czystością specyficznie kobiecą, jak to stało się w innych epokach w świecie zarówno pogańskim, jak i w późniejszych formach katolicyzmu. Wczesny Kościół nadal jest dla wielu czytelników epoką o znaczeniu w zasadzie abstrakcyjnym. Z niebywałą swobodą krążą wokół niej stereotypy - już to poczciwe, już to komiczne. Jeśli moja książka przywróci bodaj w niewielkim stopniu coś z atmosfery niepokojącej dziwności, która spowijała główne problemy i troski mężczyzn i kobiet pierwszych pięciu stuleci - uznam, że osiągnąłem zamierzony w niej cel.
Czytelnik musi być jednak świadom ograniczeń tej książki. Przybrała ona charakter pracy o wczesnym chrześcijaństwie, nie zaś o później starożytności w ogóle. To samoograniczenie przyszło mi z trudem. Wynikło ono nie tylko z mego osobistego, szczerego upodobania do tekstów wczesnochrześcijańskich, od Pawła do Augustyna, lecz częściowo również z mojej oceny stanu wiedzy naukowej na temat płciowości i rodziny w świecie starożytnym. Mając ostrą świadomość własnej niekompetencji w studiach żydowskich i w historii rodziny greckiej oraz rzymskiej, pomyślałem, że roztropniej będzie nie zapuszczać się zbyt głęboko na obszary, jakich - o czym przekonywałem się w trakcie lektur - nadal w większości nie przebadali nawet specjaliści. W przypisach i bibliografii starałem się wymienić prace, na których z wdzięcznością się opierałem. Czytelnicy powinni je potraktować jako drzwi rozmyślnie otwarte na oścież, tak by mogli wędrować sobie z pokoju do pokoju, nie przejmując się zupełnie samoograniczeniami, które narzuciłem sobie w tej książce. Nic nie zmartwiłoby mnie bardziej niż ewentualne wrażenie u czytelnika, że moja zamierzona i pokorna roztropność oznacza przekonanie, jakoby doświadczenie chrześcijan było czymś jakościowo różnym (w sensie pozytywnym) od doświadczenia ich żydowskich i pogańskich sąsiadów. Powiem szczerze: obserwowałem często, jak ostry i groźny posmak wielu chrześcijańskich koncepcji wyrzeczenia seksualnego oraz ich następstw, zarówno w sferze osobistej, jak i społecznej, stawał się łagodny i mdły skutkiem interpretowania ich jako zwykłych, mechanicznych zapożyczeń z rzekomego pogańskiego bądź żydowskiego "podłoża". To jednak, że pragniemy oddać sprawiedliwość swoistości pewnych nurtów chrześcijańskiej myśli i praktyki, nie oznacza usprawiedliwienia dla systematycznego pomijania skomplikowanej i dynamicznej tkanki koncepcji moralnych, charakteryzujących ówczesne kultury śródziemnomorskie, a tym bardziej nie powinno być bodźcem do ignorowania głębokich przemian w strukturze dawnego społeczeństwa owej epoki. Jeśliby jakieś nowe studia nad rzeczywistymi praktykami i zachowaniami seksualnymi w judaizmie, w Palestynie i w diasporze, oraz nad przemianami w strukturze rodziny i w moralnym nastawieniu wśród pogan w ciągu długich stuleci od Trajana do Teodozjusza II miały wnieść korekty do tej książki czy zdeaktualizować pewne jej partie, bądź wreszcie trafniej zarysować społeczny kontekst mej opowieści - nikomu nie sprawi to większej radości niż mnie samemu.

(...)

Fragment tekstu

IV
"Położyć kres dziełom kobiety". Marcjon, Tacjan i enkratyci

(...) Powszechnie wierzono, iż skutkiem przyjścia Chrystusa na świat "obecny czas" dobiegł kresu. Powinnością każdego chrześcijanina było wyraźne ukazanie Jego zwycięstwa i przyśpieszenie ruiny potęgi "Władców obecnego czasu". "Obecny czas" był wytworem wszechwładnej diabelskiej tyranii, która poddała sobie ludzi, a właściwie cały wszechświat. Triumf Chrystusa nad śmiercią sprawił, że w sposób zdumiewający odwrócił się niszczycielski nurt nieodwracalnych negatywnych procesów, skutkiem których tyrania demonów nad światem stała się pozornie niezwyciężona. Chodziło więc o to, gdzie dokładnie usytuować zewnętrzny, widomy znak ogromnej wewnętrznej przemiany, która przyniosła wolność ludzkości zamkniętej w uścisku gigantycznych mocy zła. Tertulian, z właściwą sobie brutalną jasnością, postawił tę kwestię radykalnie. Jak zwykli ludzie, mężczyźni i kobiety, co nadal "wzywają lekarzy i są ścigani przez wierzycieli", śmieli twierdzić, że w ciasnych granicach własnego karłowatego żywota urzeczywistnili nową wolność, którą, jak powiadali, otworzyło przed nimi przyjście Chrystusa? "Jakże możecie sądzić, że uwolniliście się od Władcy Tego Czasu, skoro nawet jego muchy ciągle jeszcze po was pełzają?"
Działał wszelako pewien wspólny dla wszystkich ludzi, potencjalnie dający się odwrócić proces. Płciowość opierała się na popędzie uznawanym powszechnie za niepokonalny; potocznym greckim eufemizmem na penisa była "Konieczność". Ponadto ów popęd był, jak wiadomo, przyczyną bezsprzecznie jednokierunkowego procesu, w którym ludzie uczestniczyli dobrowolnie - prokreacji. Bez ludzkiego współudziału przynajmniej ta warstwa mrocznej błotnej lawiny "obecnego czasu" zostałaby zatrzymana. Gdyby aktywność seksualna ludzi ustała, burzliwa kaskada rodzaju ludzkiego, rwąca od spółkowania poprzez narodziny aż do grobu, zastygłaby w miejscu: "Jordan popłynąłby z powrotem". Wiadomo było, że leży w ludzkich możliwościach rezygnacja ze złączenia płciowego (a nawet, jak sądzili niektórzy, przezwyciężenie popędu). Zważywszy na sposób ujmowania wolności od "obecnego czasu" - w kategoriach zatrzymania jednokierunkowych procesów - położenie kresu aktywności seksualnej można było uznać za gest w sensie symbolicznym zdumiewający.
Była to doskonała odpowiedź na pytanie Tertuliana. "Obecny czas" mógł być rozległą maszynerią, zbyt wielką, by ją objąć wzrokiem. Jego bezosobowa energia była zbyt niebezpiecznie nieuchwytna dla przeciętnego człowieka, jego tyrania zaś - zbyt pogmatwana, by wyśledzić wszystkie jej rozgałęzienia. Ale przynajmniej jedną część tego potężnego nurtu można było skondensować w popędzie seksualnym i w jego widocznych następstwach - powtarzającym się bez końca cyklu narodzin i śmierci. W świecie pozornie poddanym nieugiętej władzy przymusów ludzkie ciało mogło zająć pozycję wyraźnie odrębną - jako miejsce wolnego wyboru. Rezygnacja ze stosunku płciowego oznaczała przekręcenie wyłącznika umieszczonego w człowieku, skutkiem czego - tak uważano - będzie można odciąć prąd zasilający złowrogie perpetuum mobile życia w "obecnym czasie".
Poczynając od II w., a niemal na pewno od jeszcze wcześniejszego, gorzej udokumentowanego okresu, małe grupki mężczyzn i kobiet, rozproszone w gminach chrześcijańskich na całym wschodnim Śródziemnomorzu i na Bliskim Wschodzie, aż po przedgórza Iranu, obnosiły się ostentacyjnie z własną "pojedynczością" i niechęcią do małżeństwa; skutkiem tego głębokie milczenie rychłego już końca czasów stawało się niemal słyszalne. Twierdzili, że po to właśnie Chrystus przyszedł na świat. Przyszedł, aby
nas uwolnić od błędu i od związku płciowego części ciała męskich i żeńskich.
Gdy Salome pytała Pana: "Dokąd śmierć będzie sprawowała swą władzę?", odpowiedział Pan: "Dopóki wy, kobiety, będziecie rodzić".
Zapewniają oni, że sam Zbawiciel rzekł: "Przybyłem, aby położyć kres dziełom kobiety". Kobiety, to znaczy pożądania. "Dzieła" zaś oznaczają narodziny i zagładę.
Aż do II w. chrześcijanie, podobnie jak inni starożytni, poganie i Żydzi, mieli tendencję do upatrywania w fakcie śmierci szczególnie poręcznego wzorca miary ludzkiej kruchości. Natomiast człowiecza podatność na impulsy seksualne, choć przecież porażająco oczywista i troskająca ludzi prawych, nadal stanowiła przedmiot raczej pokątnego zainteresowania. Wydawało się, że nie daje ona punktu oparcia, z którego można by śledzić pierwiastki prawdziwie uniwersalne w ludzkiej kondycji. Uważano, że żądza seksualna dotyka raczej "gorących" młodych niż ludzi starszych. Ubolewający nad nią mężczyźni skłonni byli postrzegać ją jako zagrożenie wynikające z niezmiennej uwodzicielskiej mocy kobiet. Tymczasem śmierć spadała na wszystkich. Była ona prawdziwie nieuniknionym memento dla obojga płci i dla wszystkich okresów życia, przypomnieniem najpowszechniejszej, najgłębszej i najtrwalszej ze wszystkich człowieczych ułomności.
Stosunek płciowy, jako ściśle powiązany z chęcią triumfu nad śmiercią przez płodzenie potomstwa, zawsze niósł z sobą nutę smutku. Dla wielu starożytnych Greków i Rzymian sama potrzeba sypiania z kobietą, aby mieć potomstwo, była ponurym przypomnieniem przemijalności i grobu. Jednak nowy sposób myślenia, jaki w ciągu II w. zrodził się w kręgach chrześcijańskich, ciężar refleksji o naturze ludzkiej kruchości przesuwał ze śmierci na seksualność. Albowiem żądzy płciowej nie przedstawiano już jako łagodnego remedium na śmierć. Niektórzy myśliciele chrześcijańscy prezentowali ją jako pierwszą przyczynę śmierci. Inni, nie tak brutalni, widzieli w niej pierwsze jaskrawe świadectwo utraty przez Adama i Ewę nieśmiertelności, uzyskanej przez nich skutkiem otrzymania Ducha Bożego. Dla wszystkich seksualność wślizgiwała się w samo centrum uwagi jako pierwszorzędny symptom zniewolenia, w które popadła ludzkość. Stąd też rezygnację ze stosunku płciowego zaczęto na głębokim, symbolicznym poziomie łączyć z przywracaniem utraconej ludzkiej wolności, z odzyskiwaniem Ducha Boga, tym samym zaś - ze zdolnością człowieka do zniweczenia potęgi śmierci.
Musimy wszelako podkreślić wielką różnorodność radykalnych grup, które pojawiły się w II w. Nie powinniśmy również traktować ich jako innowacji niewiele zawdzięczających pierwotnemu duchowi chrześcijaństwa. Bynajmniej; przyjęcie takiego poglądu znaczyłoby, że hołubimy osobliwie pogodny obraz życia wczesnego Kościoła. Wielu chrześcijan traktowało już jako zupełnie oczywiste zwyczaje surowej wstrzemięźliwości seksualnej i od dawna praktykowało obrzędy inicjacji chrzcielnej, wiążące początek prawdziwie chrześcijańskiego życia z dożywotnią rezygnacją ze spraw płci. Nawet poza najskrajniejszymi wypowiedziami wielu przywódców w II i III w. (w większości zresztą ludzi wysoce elokwentnych) możemy zwykle wyczuć nieme przyzwolenie całych kościołów, a nawet całych chrześcijańskich regionów.
Kariery Marcjona i Tacjana ilustrują siłę więzów między postaciami, które najpierw napotykamy w Rzymie jako osamotnionych nauczycieli, i ich duchowym "elektoratem" w odległych rejonach imperium. Marcjon był synem biskupa z Pontu. Do Rzymu przybył w 140 r. Mógł mienić się autentycznym wyrazicielem orędzia Pawła do świata pogańskiego: "I oto wszystko jest nowe". Postawa wobec Boga-Stwórcy, niedołężnego rywala prawdziwego Boga miłości, postawa, jakiej oczekiwał od swych zwolenników - lodowata odmowa współpracy we wszystkich zamierzeniach Stwórcy - była emocjonalną kalką postawy wczesnochrześcijańskich grup wobec "obecnego czasu".
Około 80 r. chrześcijanie z Antiochii zredagowali ewangelię św. Łukasza. Zawierała ona niektóre z najbardziej bezkompromisowych wypowiedzi Jezusa na temat roli jego uczniów w "obecnym czasie". "Błogosławionymi" nazwani są w nich "ubodzy", czyli po prostu bezdomni, wykorzenieni, uciśnieni. "Błogosławieństwa" z Kazania na Górze, przytoczone w sformułowaniu skrajnym w ewangelii Łukasza, pełniły funkcję statutu dla wędrownych wyznawców Jezusa, którzy po raz pierwszy zaczęli głosić nadejście Jego królestwa w Palestynie, Syrii i południowej Azji Mniejszej. Marcjon i jego zwolennicy odczytywali je w sensie takim, że ci spośród uczniów i uczennic, którzy "nie żenili się ani nie wychodzili za mąż", mogli "już teraz stać się równi aniołom" i "uzyskiwali przystęp do tamtego świata oraz do zmartwychwstania".
Tego rodzaju przekonanie, panujące w wielu kościołach lokalnych, wyjaśnia, dlaczego marcjonici mogli w wielu okolicach Syrii mienić się przedstawicielami "prawdziwego" chrześcijaństwa. Toteż o ile zerwanie Tacjana z kościołem w Rzymie, w 172 r., było długo pamiętane na obszarach Śródziemnomorza grecko-rzymskiego, o tyle zupełnie niepostrzeżenie wtopił się on w chrześcijaństwo syryjskie, podówczas być może równie radykalne jak on sam. Jego największym osiągnięciem było skomponowanie, po grecku i syryjsku, jednej ewangelii - Diatessaron, stanowiącego syntezę czterech ewangelii. Mimo iż Diatessaron wyrażał jego najzupełniej osobiste, radykalne poglądy optujące za wstrzemięźliwością płciową, w świecie syryjskim przyjęto go jako coś oczywistego. Jeszcze w V w. tylko w jednej diecezji krążyło co najmniej dwieście kopii tej ewangelii. W ogóle zresztą poglądy i postawy, przywoływane w zachowanej literaturze polemicznej w taki sposób, jak gdyby były dziełem nowatorów o wysoce zindywidualizowanych przekonaniach, krążyły w wielu kościołach Palestyny, Syrii i Azji Mniejszej jako najzwyczajniejsze warianty solidnie ustalonego "radykalnego konsensusu". W sposób całkiem podobny jak kolejne fale religijnego odrodzenia, przetaczające się regularnie w XIX w. przez "wypalone" okolice stanu Nowy Jork (i z których każda rodziła indywidualny wariant wspólnej sekciarskiej religijności), powinniśmy wyobrażać sobie chrześcijańskie wspólnoty na zapleczu wschodniego Śródziemnomorza w II-III w. jako nosicielki wspólnej dla wojującego chrześcijaństwa tendencji do szukania swego najdobitniejszego wyrazu w rezygnacji z życia małżeńskiego.
Mamy tu do czynienia ze światem bardzo odmiennym od Smyrny Polikarpa, Rzymu Hermasa, Lyonu Ireneusza czy Kartaginy Tertuliana. Ogromne, jaskrawo pogańskie miasta Śródziemnomorza nie były tak wyraziste. Na wschód od Antiochii, w okolicach bardziej oddalonych od Morza Śródziemnego, prześladowania stanowiły dla chrześcijan sprawę względnie mało istotną; męczeństwo zarządzane przez władze cesarskie stało się tam rzeczywistością dopiero po 300 r. Co więcej, chrześcijanie syryjscy "żyli uwieszeni klamki Żydów jak ubodzy krewni, z którymi się nie rozmawia". W świecie tego wschodniego chrześcijaństwa nadal obserwujemy ruchliwość znamionującą wczesne fazy palestyńskiego "Ruchu Jezusowego". Pośród pejzażu wiosek i miasteczek o mało zwartej zabudowie myśl, że otrzymując Ducha Świętego wierzący mógłby całkowicie zerwać ze swą społeczną tożsamością, jawiła się w pełni swych ponęt w samym centrum chrześcijańskiej wyobraźni, w sposób, który zaszokowałby sztywnego Tertuliana.
Nauki Marcjona i Tacjana, choć może rozprzestrzeniały się na wspólnym gruncie i swe treści nakładały na wspólną wrażliwość religijną, jednak bardzo się różniły. Obaj od wszystkich ochrzczonych chrześcijan wymagali pełnej abstynencji seksualnej, wszelako sens tej abstynencji nie był taki sam w każdej z grup.
Dla Marcjona "obecny czas" był światem widzialnym, w całości podległym władztwu Boga-Stworzyciela, dla którego prawdziwy Bóg miłości był kimś nieznanym. Świat teraźniejszy oddzielała przepaść od niebios, z których przyszedł Chrystus, aby ocalić rodzaj ludzki. Kosmiczny wymiar myśli Marcjona był ewidentny. Podkreślali go jego przeciwnicy w wieku drugim i później. Według niego obecny wszechświat jest dziełem potęgi twórczej bardzo oddalonej od promiennie spokojnego, najwyższego Boga.
Na całym ludzkim życiu kładł się cień podejrzanej i tłamszącej siły, która podtrzymywała ten świat i kierowała nim. W odróżnieniu jednak od wielu innych sobie współczesnych, równie ponurych jak on, Marcjon temu ostremu dualizmowi ducha i materii nadał wyraźny wymiar społeczny. Bóg-Stwórca był Bogiem żydowskiego Prawa. Jego złowroga moc przejawiała się nie tyle w napięciu między ciałem i duchem, ile raczej w okrutnych przymusach opartego na konwencjach społeczeństwa. Ów Bóg narzucił rodzajowi ludzkiemu tępe reguły i ciasne podziały, izolujące ludzi nawzajem od siebie. Ludzkość jako całość, nie tylko Żydzi, żyła "pod Prawem". Właśnie żeby skruszyć te ciężkie rygle, pojawił się nagle Chrystus - jako ktoś całkowicie obcy w zastygłym i przebrzmiałym świecie. Jego osoba promieniowała jakąś nową, zbijającą z tropu otwartością. Jeśli Stwórca nakazał ludziom unikać trędowatych, to Chrystus ich dotykał. Jeśli Stwórca uznał menstruujące kobiety za źródło nieczystości, to Chrystus pozwolił się dotknąć kobiecie mającej krwotoki.
(...)
Troski Tacjana przenoszą nas w inny świat myśli. Marcjon śledził społeczeństwo z perspektywy "poziomej". Porzucenie Boga-Stwórcy oznaczało wyjście poza ciasne granice społeczeństwa opartego na rodzinie, aby wkroczyć w zaskakująco otwarty, misyjny kościół celibatariuszy. Natomiast Tacjan akcentował "pionowy" wymiar osoby ludzkiej. Osią jego myśli było złączenie się ograniczonego ludzkiego jestestwa z Duchem Świętym. Jego upór w podkreślaniu abstynencji seksualnej płynął z tej właśnie przemożnej troski.
W "obecnym czasie" człowiek był bezgłowym kadłubem. Już od chwili "oddzielenia się" Adama od Boga w raju człowiekowi aż dotąd brakuje tej warstwy duszy, która czyni go naprawdę człowiekiem. Albowiem
Człowiek jednak jest czymś więcej niż tylko zwierzęciem rozumnym, zdolnym do myślenia i posiadania wiedzy - jak go określają ci, co kraczą niby kruki; [...] człowiek jest również obrazem i podobieństwem Boga. Toteż jeśli ktoś żyje tylko jako zwierzę, nie może się właściwie nazywać człowiekiem; może się nim nazywać jedynie ten, kto wzniósł się ponad czysto ludzką naturę i dosięgnął samego Boga [...]. O ile tego rodzaju istota (cielesno-duchowa) uczyni z siebie jak gdyby jakąś świątynię, wówczas Bóg od razu gotów jest w niej zamieszkać za pośrednictwem zesłanego przez siebie Ducha.
Sama w sobie dusza ludzka jest niczym. Zaistniała, by być "poślubioną" Duchowi. Dusze, które nie "przywarły" do Ducha, muszą popaść w równie głęboką i wszechogarniającą niewolę duchów zła. Nieochrzczone istoty ludzkie żyją w uścisku "dziesięciu tysięcy tyranów".
Przepojenie osoby Duchem Świętym, oparte na jedności równie trwałej i intensywnej jak idealna, nierozłączna unia małżeńska, podziwiana przez współczesnych pogańskich autorów, stanowiło esencję życia chrześcijanina. Takie "zaślubiny" Duchowi różniły się od potężnego natchnienia, jakie - niezbyt często - spadało na pojedynczych proroków, których opisywaliśmy w poprzednim rozdziale. Tacjan miał raczej na myśli stan łagodnego, acz trwałego opętania, uzyskany przez chrześcijanina w momencie chrztu. Niósł on z sobą ideę działania Ducha gdzieś w głębinach duszy ochrzczonego wyznawcy, działania najcelniej wyrażającego się w zrytmizowanej ekstazie śpiewu i poezji:
Jak kiedy wiatr potrąca struny harfy,
A one mówią,
Tak też Duch Pana mówi przez moje członki,
A ja mówię poprzez Jego miłość.
Tym, co Chrystus przyniósł światu, jest możliwość zaślubienia go Jego Duchowi.
Jak ramię oblubieńca na oblubienicy,
Tak moje jarzmo na tych, co Mnie znają.
Duch Święty jest niewyczerpanym źródłem pokarmu. W języku syryjskim słowo "duch" było rodzaju żeńskiego. Duch był matką duszy:
Ukształtowałam ich członki,
I dla nich przygotowałam moje piersi,
By mogli pić me święte mleko i żyć nim.
Obrazy małżeńskiej więzi i karmienia tak przemożnie oddziaływały na myśl Tacjana, że wykluczały możliwość złączenia płciowego w zwykłym małżeństwie. Rzeczywistość wewnętrzna tak potężna nie dopuszczała rywala. W swym Diatessaron Tacjan subtelnie zreinterpretował ustęp w Księdze Rodzaju, do którego odwoływał się Chrystus gwoli uzasadnienia swego wymogu małżeństwa monogamicznego. Według Tacjana Adam, skoro świadomie postanowił "opuścić" swego Ojca i Matkę, Boga i Jego Ducha, poddał się władzy śmierci, musiał tedy - poprzez stosunek cielesny - "przylgnąć" do kobiety, poślubiając Ewę. Ażeby odzyskać Ducha Bożego, który ongiś wyniósł Adama ponad śmierć, a więc ponad konieczność małżeństwa, ludzie muszą porzucić małżeńskie obcowanie płciowe, najwyraźniejszy przejaw kruchości Adama i najsilniejszą przeszkodę dla Ducha mającego zamieszkać w człowieku.
Poglądom Tacjana i wielu grup luźno z nim związanych współcześni nadali miano "enkratyckich", od enkrateia, wstrzemięźliwość. Enkratyci oznajmiali, że kościół chrześcijański powinien się składać z mężczyzn i kobiet "wstrzemięźliwych" w sensie ścisłym, "wstrzymali" oni bowiem impuls do wzajemnego obcowania płciowego. Do tej wstrzemięźliwości zasadniczej enkratyci dodali obostrzenia dietetyczne, abstynencję od mięsa i picia wina. Powściągi te były głęboko związane z konstytutywnym aktem wyrzeczenia seksualnego, jako że jedzenie mięsa uważano za coś, co istoty ludzkie wiąże z dziką zwierzęcą mięsożernością, podobnie jak spółkowanie wiązało je z seksualnością dzikich zwierząt. Ponadto wino było znanym źródłem energii seksualnej, ponieważ "udziela ono ciepła nerwom, koi duszę, przywołuje rozkosz, wytwarza nasienie i skłania do folgowania chuciom".
Nie miało wielkiego znaczenia to, czy ochrzczeni wyznawcy pozostali w stanie dziewiczym od urodzenia, czy też postanowili wstrzymać się od stosunków płciowych już po zawarciu małżeństwa. Ważne było, że w chwili chrztu władzę demonów nad człowiekiem zastąpiła wyłączna, intymna opieka Ducha Świętego, odtąd już nie dopuszczająca żadnych stosunków seksualnych.
Swój pogląd na przyczynę powszechnego zniewolenia ludzkości enkratyci wykładali, posiłkując się egzegezą historii Upadku Adama i Ewy, w jej wersji z początkowych rozdziałów Księgi Rodzaju. Już Paweł, obsesyjnie podkreślający triumf Chrystusa Zmartwychwstałego nad śmiercią, "wyrwał temat adamicki z uśpienia". Istotnie, poczynając od II w. mit ten miał trwać w stanie wyostrzonej czujności. Dla Tacjana i jego zwolenników Adam i Ewa symbolizowali ludzkość taką, jaka ongiś wyszła spod dłoni Boga. Byli oni istotami w ścisłym sensie "świętymi", to znaczy należącymi do jednej tylko, nie-zwierzęcej kategorii, gdyż posiadali Ducha Bożego i mieli żyć wiecznie. Fundamentalna dla ludzkiej egzystencji anomalia, mocą której ludzie, choć kiedyś wyposażeni w ducha, teraz umierają jak nie-ludzkie zwierzęta, zaczęła się wówczas, gdy Adam i Ewa porzucili swe małżeństwo z Duchem Boga i wskutek śmiertelności musieli wejść w stosunek wzajemny, w sposób pierwotnie nie przewidziany dla nich przez Boga. Czyniąc tak, odsunęli Ducha jeszcze dalej i zatarli ostrą granicę między ich własną, ludzką kategorią, a odrębną od nich kategorią zwierząt.
Niektórzy radykalni uczniowie Tacjana przypisywali wręcz aktowi seksualnemu fakt pierwotnej utraty Ducha przez Adama i Ewę. Utrzymywali, że Ewa napotkała węża, reprezentanta świata zwierzęcego, a on nauczył ją robić to, co robią zwierzęta - mianowicie kopulacji. Tak zatem Adam i Ewa, przyłączywszy się - poprzez "useksualnienie" - do królestwa zwierząt, znaleźli się na śliskim stoku, który przez seksualność powiódł ich ku dziedzinie zwierzęcej, a stąd ku grobowi.
W obu tych perspektywach utratę przez człowieka wyższości nad zwierzętami z brutalną jasnością ukazuje fakt, że ludzie, stając się śmiertelni, zaczęli ze światem zwierząt dzielić sprawy płci.
Była to ponura wizja. Zgodnie z nią dawna ciągłość między człowiekiem i światem przyrody uległa zerwaniu, a wraz z nią - założenie, iż społeczność ludzka organicznie wyrosła z naturalnych konieczności. Poprzez złączenie płciowe Adam i Ewa nie ufundowali ani nie kontynuowali społeczeństwa, lecz upadli w fałszywe społeczeństwo. Teraz ludzka społeczność, ukonstytuowana i utrzymywana w istnieniu przez małżeństwo, już nie rozwijała się naturalnie; tworzył ją raczej milczący "seksualny kontrakt społeczny". Aby ją podtrzymywać, ludzie musieli się zrzec - i czynić to ciągle w przyszłości - owych niezbywalnych, początkowych cech, jakie pierwotnie różniły ich od zwierząt, kiedy to byli istotami nieśmiertelnymi za sprawą Ducha Bożego. Nieprzerwanie rozwijając strukturę społeczną poprzez układy małżeńskie połączone ze stosunkami cielesnymi, ludzie skazywali się na uczestnictwo w jeszcze innym aspekcie życia zwierząt: pozostawali istotami śmiertelnymi, nieznającymi życiodajnego dotknięcia Ducha Boga. Początek życia płciowego poprzez małżeństwo oznaczał więc czynne włączenie się w cykl śmiertelności: "A małżeństwo poszło w ślad za niewiastą, za małżeństwem poszło płodzenie, za płodzeniem zaś poszła śmierć".
Była to wizja mająca spłaszczyć społeczny pejzaż świata rzymskiego. Społeczeństwo, które współcześni o pogodniejszym usposobieniu lubili portretować jako rozkwitające z pokolenia na pokolenie dzięki naturalnemu prokreacyjnemu popędowi młodych mężczyzn i kobiet, teraz przedstawiano jako nieodwołalnie osuwające się w grób: "Świat jest stworzony, miasta są przyozdobione, a umarłych ciągle wynosi się na zewnątrz". Seksualność za jednym zamachem oderwano od społeczeństwa. Społeczności pogańskie i żydowskie żywiły silną wiarę w zdolność człowieka do uspołecznienia fizycznych popędów, które ludzie dzielili ze światem zwierząt. Uważali, że płciowość można wcisnąć w zaczarowany krąg społeczeństwa. Choć nieuporządkowane impulsy seksualne mogły nawet bardzo silnie niepokoić ludzi pobożnych, to przecież ów niepokój trzymała w ryzach pewność, że istnieje coś takiego jak "dobry" seks, to znaczy seks społecznie użyteczny; wyrzec się należało tylko antyspołecznych aspektów płciowości. Taki optymizm enkratyci zdyskwalifikowali jako selektywne i arbitralne szufladkowanie. Seks był seksem - gdziekolwiek, kiedykolwiek i z kimkolwiek uprawiany; każdy, dozwolony czy niedozwolony, ukazywał jasno obecny rozbrat ludzkości z Duchem Boga.

 

Powrót