Janusz Poniewierski

Gesty Jana Pawła II

Kategoria  Jan Paweł II

Wydawnictwo Znak
Cena 26.30 zł

ISBN 978-83-240-0747-9
waga 0.274 kg
nr kat. Rhema 20309

Do każdej przesyłki
dołączamy prezent!

Pozycja archiwalna.

Zadzwoń i zamów

Zamów przez e-mail

Nie gwarantujemy, że zamówienie będzie mogło być zrealizowane.


Pokaż koszyk

Notka

Zbiór tekstów publikowanych w "Tygodniku Powszechnym", w których Janusz Poniewierski analizuje tym razem nie słowa, ale gesty i zachowania Jana Pawła II. Uwiecznione na tysiącach zdjęć, są świadectwem Jego świętości i znakiem Bożej obecności równie wymownym jak to, co mówił i pisał. Liczne zdjęcia zamieszczone w książce pomogą zapamiętać zarówno gesty wszystkim dobrze znane, jak i te rzadziej przypominane.

Spis treści

MOWA GESTÓW
TRWANIE PRZED BOGIEM
SPOJRZENIE
PODKRZYŻEM
NAŁOŻENIE RĄK
TATA
ŚWIĘTY GNIEW
PRZYPOWIEŚĆ O MIŁOSIERNYM OJCU
UŚCISK DŁONI
SZEROKO OTWARTE RAMIONA
NOSIĆ CUDZE BRZEMIONA
RADOŚĆ ŻYCIA
MACHNIĘCIE RĘKĄ
POCAŁUNEK
POŚPIECH
ŹRÓDŁA ILUSTRACJI ZAMIESZCZONYCH W TEKŚCIE

Fragment tekstu

Machnięcie ręką
16 czerwca 1999 roku - dzień po chorobie, z powodu której zastanawiano się nawet nad przerwaniem pielgrzymki do Polski - Jan Paweł II odwiedził rodzinne Wadowice. Była to wizyta inna niż pozostałe. Na chwilę zapomniano o kolejnych punktach programu, a Ojciec Święty snuł wzruszającą opowieść o swojej "małej ojczyźnie": o ludziach, których tu spotkał, o przyrodzie i o kulturze... O tym, co go ukształtowało. Był wtedy - widzieliśmy to na własne oczy - naprawdę szczęśliwy. A nam "serca pałały" - i rodziła się między nami jakaś nowa więź... I zaczynaliśmy, być może, pojmować, co miał na myśli biblijny autor, kiedy pisał o dniach stworzenia: "I widział Bóg, że było dobre...".
Ale czas gonił i ludzie odpowiedzialni za harmonogram pielgrzymki usiłowali przerwać ów serdeczny dialog Ojca z mieszkańcami Wadowic i z nami wszystkimi. Tak jakby nie do końca rozumieli, o czym on mówi. Jakby myśleli: "To przecież nic ważnego! Ot, takie wspominki starszego człowieka. A tu czekają rzeczy naprawdę ważne! Na przykład koronacja obrazu...".
Nigdy nie zapomnę tamtego machnięcia ręką, kiedy jeden z księży przerwał w końcu Papieżowi, żeby kontynuować celebrę. W tym momencie - jestem o tym przekonany - byliśmy świadkami zderzenia dwóch różnych modeli religijności. W jednym z nich chrześcijaństwo oznacza moje "dzisiaj" ("tu i teraz"), o którym mówię Bogu i w którym towarzyszy mi Chrystus; w drugim - chodzi przede wszystkim o rytuał.
Wtedy, w Wadowicach, na chwilę ukazała się nam inna twarz życia wewnętrznego, zbyt często kojarzonego z nudą takich czy innych nabożeństw. Była to twarz szczęśliwego człowieka, który kocha ludzi i świat i kocha życie w jego konkrecie. W tym momencie ujrzałem "jakby w zwierciadle, niejasno" niebo. I zrozumiałem absurd pytań o to, czy "tam" będzie nudno. A jeśli czasem zdarza mi się jeszcze mieć co do tego wątpliwości, wystarczy, że spojrzę na zdjęcie z Wadowic... I przypomnę sobie słowa Pisma: "Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało (...), jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują" (1 Kor 2, 9).
Jakaż nadzieja!
Doświadczenie śmierci Jana Pawła II i oczekiwanie jego rychłej beatyfikacji każe mi na nowo przemyśleć tajemnicę świętych obcowania. Święty to przecież ktoś bliski, kochany, to przyjaciel - a nie postać stojąca wysoko na ołtarzu. Dzielę się z nim moją radością, opowiadam mu o problemach i zwierzam się z lęków - a nie tylko płacę trybut należnej modlitwy. Ze świętym mogę sobie zatem... pogawędzić. Także o kremówkach. I o tym, że boję się śmierci. Tak, dzięki Janowi Pawłowi II zaczynam odkrywać świętych: przyjaciół, których proszę o pomoc i modlitwę. Opowiadał mi znajomy, jak na śmierć Ojca Świętego zareagowała jego starsza, mocno schorowana ciocia. Napierw pojawiło się w niej uczucie osierocenia, które wkrótce jednak zamieniło się w... radość. "Teraz - powiedziała owa pani - kiedy będę miała problemy z chodzeniem, poproszę go o pomoc. I już nie będę musiała jechać do Rzymu i starać się o audiencję!"
W tamtym machnięciu ręką na rynku w Wadowicach, 16 czerwca 1999 roku, dostrzegam również jakąś rezygnację. I zgodę - na to, że nie jest już panem samego siebie. Tak jak mówi o tym Ewangelia, którą często w ostatnich latach przywoływał Papież: "Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, (...) inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz" (J 21, 18).
To była zgoda na ogołocenie.
Sześć lat później, w Niedzielę Wielkanocną, 27 marca 2005 roku, Jan Paweł II stanął w oknie Pałacu Apostolskiego, żeby udzielić zgromadzonym błogosławieństwa Urbi et orbi. Uczynił to w milczeniu, bo - pomimo prób (podejmowanych z ogromnym wysiłkiem) - nie udało mu się wypowiedzieć ani słowa. Kilkakrotnie uderzył przy tym ręką w poręcz fotela - czuł się taki bezsilny. Wyglądał, jakby miał się za chwilę rozpłakać. A my patrzyliśmy na to jego cierpienie... I wydawało się nam, że - choć to Wielkanoc - znaleźliśmy się z powrotem w Ogrójcu.
Wtedy również wychynęła ku nam jeszcze inna twarz życia wewnętrznego - i czuliśmy, że tu idzie o najpoważniejszą rzecz na świecie: o śmierć. I o życie.
A potem był pogrzeb. I homilia kardynała Ratzingera, który powiedział: "Możemy być pewni, że nasz umiłowany Papież stoi obecnie w oknie w domu Ojca, spogląda na nas i nam błogosławi".
Zdawało mi się nawet, że go widzę. Uśmiechał się: jak wtedy w Wadowicach.

 

Powrót