ks. Jan Pałyga SAC
Proboszcz niezwykłej parafii- x. Bronisław Bozowski
Kategoria biografieWydawnictwo Apostolicum
ISBN 83-7031-295-0
408 stron
format 150x200 mm
oprawa miękka
wydane Ząbki 2002 r.
waga 0.444 kg
nr kat. Rhema 05055
Do każdej przesyłki
dołączamy prezent!
Pozycja archiwalna.
Zadzwoń i zamówZamów przez e-mail
Nie gwarantujemy, że zamówienie będzie mogło być zrealizowane.
Pokaż koszyk
Notka
Ksiądz Bronisław Bozowski (1908-1987) - kapłan, kaznodzieja, ojciec duchowny. Znany ze swoich godzinnych homilii, które każdej niedzieli głosił w warszawskim kościele sióstr Wizytek.
Spis treści
Wstęp
I. W posagu po przodkach
II. Dziedzictwo rodzinnego domu
III. Szkota średnia i pierwsze przyjaźnie
IV. W kierunku kapłaństwa
V. Pierwsze lata kapłaństwa
VI. W czasie wojny
VII. Pierwsze wnioski
VIII. O samotności optymistycznie
IX. Ojciec chuliganów
X. Brat wszystkich heretyków
XI. O aktorach i "reżyserii" Pana Boga
XII. Ks. Bozowski wobec rozwiedzionych
XIII. Obrońca nienarodzonych
XIV. Przyjaciel grzeszników
XV. Czego ks. Bozowski nie lubił
XVI. Co ks. Bozowski lubił
XVII. Nauczyciele życia
XVIII. Bozowszczacy
XIX. Ks. Bozowski w oczach własnych
XX. Ks. Bozowski w oczach innych
Po prostu i serdecznie - Jacek Wójcik
Mówić do Boga: Ojcze... - Łukasz Kaczyński
Bóg Bronisława był Bogiem uśmiechniętej dobroci
- Tadeusz. Łepkowski
Pozostały po nim pełne miłości i życzliwości listy
- Stefan Młynarczyk
Byłem zachwycony jego prostotą
- ks. Edward Brzostowski
Ode mnie do ciebie - Andrzej Mozołowski
Trzeba ocalić pamięć - Tomasz Pankiewicz
Uczył kochać Boga i ludzi w Bogu - Pelagia Allina
"Daj mu w zęby" - Mirka i Piotr Ciecięlogowie
Był moim tatuniem - Teresa Wieczorkowska
Członek naszej rodziny - Wiktoria Balowa
Był dla mnie autorytetem i oparciem,
- Irena Zieleniewska
Był hojny - Janina Godziszewska
Bóg jest wielkim artystą - Tomasz Rak
Czyniący pokój - Alicja M. Grętkiewicz-Janiga
Moje spotkania z księdzem Bronisławem
Bozowskim - Romuald Paprocki
Znów mnie karci i rozgrzesza - Ignacy Gogolewski
Zamiast zakończenia, "Encyklika" Bronka
Z testamentu ks. Bronisława Bozowskiego
Homilia w czasie Mszy Świętej pogrzebowej
- ks. Jan Twardowski
Wstęp
Per Bronek - czyli po imieniu kazał mówić do siebie swoim starszym i młodszym "synkom duchowym". Było w tym trochę sprzeciwu wobec tytułomanii duchownych, trochę śmieszności i filuternej chęci szokowania dostojnych osób. Bo śmieszne wydawało się stojącym tuż obok ludziom, kiedy szesnastoletni chłopak usłyszał od sześćdziesięcioletniego księdza: mów mi po imieniu. A na pewno szokujące było, kiedy taki nastolatek na jakimś zebraniu pozwolił sobie krzyknąć na całą salę: "Cześć, Bronek!" Później, gdy mu przybywało lat, prosił najmłodszych przyjaciół, by zwracali się do niego "wujciu". Legenda minionych lat jednak została.
Myliłby się ten. komu wydawałoby się, że śp. ksiądz Bronisław Bozowski - bo o nim tu mowa - szukał taniej sensacji, czy też bawił się, widząc zdumienie na twarzach otaczających go ludzi. Owszem, śmiał się, kiedy pewien kanonik po takiej odżywce nie mógł złapać z wrażenia tchu. Bronkowi chodziło jednak o coś innego.
Ksiądz Bozowski marzył o tym, by podstawą stosunków między ludźmi była serdeczność i przyjaźń. Gdzie jest serdeczność i przyjaźń - mawiał - tam już blisko do Boga. I temu właśnie celowi miało pomagać zwracanie się do niego po imieniu.
I nie tylko zresztą to. Cały jego sposób bycia był nacechowany szczerością, bezpośredniością i niekonwencjonalnym słownictwem. Mieszkania, które zajmował, służyły również tej myśli. Były to małe trzy pokoiki, w trzech różnych miejscach. Jeden u sióstr wizytek w Warszawie, drugi u sióstr szarych urszulanek, również w Warszawie, i trzeci w Świdrze. We wszystkich, nieprawdopodobnie zagraconych, panował najwyższy nieład. Kiedy zapytałem, czy nie dałoby się jakoś posprzątać tych mieszkań, powiedział, że i owszem, tylko jest jedno "ale". Gdyby tu było ładnie - mówił - to moi "synkowie" baliby się wejść, żeby czegoś nie pobrudzić. A tak czują się swobodnie. Jeden siada na łóżku, drugi na krześle o trzech nogach, trzeci na czymś tam jeszcze. Ten nieład w jakiś sposób ich ośmiela; zaczynają mówić, i to o sprawach, które w innych warunkach nie przeszłyby im przez gardło. Dziwne to, ale prawdziwe -kończył swoją myśl ksiądz Bozowski.
Skoro już mowa o jego mieszkaniach, trzeba jeszcze dodać, że wszystkie ściany tych pokoików były obwieszone setkami zdjęć jego "synków" i "córeczek". Zdjęcia te kazał sobie włożyć do trumny. Chciał nawet po śmierci być razem z nimi. I nie był to gest oryginała, jakim niewątpliwie był ksiądz Bozowski, ale jego wewnętrzna potrzeba. On naprawdę stale przebywał razem z nimi: kiedy odpoczywał i jadł, modlił się, czy odprawiał Mszę świętą. Listy od nich, a otrzymywał ich bardzo dużo, utykał dosłownie wszędzie: w brewiarzu, między książkami, w książkach i gdzie się dało.
Kim byli jego podopieczni - "synkowie" i "córeczki"? Świeckimi i duchownymi, aktorami i intelektualistami, pisarzami, lekarzami, inżynierami, a także ludźmi prostymi. Przeważała młodzież i osoby w średnim wieku. Najczęściej jednak byli to ludzie porażeni przez życie, odepchnięci, niekochani, o pokręconych życiorysach, z różnymi problemami.
Szczególnie dużo serca okazywał młodym, gniewnym i zagubionym. Przychodzili do niego z różnych melin, niektórzy - prosto z więzienia. Przyjmował ich jak ojciec synów marnotrawnych. W pewnym okresie nazywano go nawet duszpasterzem chuliganów. I był nim rzeczywiście. Wielu z nich wyprowadził na prostą drogę - pojednał z Bogiem i ludźmi. Był jednak realistą i wiedział, że niektórym nie można było pomóc. Bolał nad tym bardzo.
Terenem jego aktywności duszpasterskiej było każde miejsce, gdzie znajdowali się ludzie: kościół i ulica, tramwaj i autobus, pociąg i teatr. Wykorzystywał każdą sytuację, by porozmawiać z ludźmi i skierować ich myśli na to, co naprawdę w życiu jest ważne.
Owocem tych rozmów były często spowiedzi oraz latami trwające przyjaźnie. Był księdzem totalnym. Księdzem zawsze i wszędzie!
Uważał się trochę za "zagończyka" i księdza "z marginesu" normalnego duszpasterstwa. Nigdy nie pracował w duszpasterstwie parafialnym, ale tylko na jego obrzeżach. Bardzo go zawsze ciągnęło do braci odłączonych. Marzył o tym, żeby wszyscy chrześcijanie byli razem, by się jakoś pogodzić, dogadać, zasiąść wspólnie przy Stole Pańskim. Lubił rozmawiać z ludźmi reprezentującymi inne szkoły myślenia. Chciał być ojcem, bratem, przyjacielem i sługą wszystkich szukających. Mawiał o sobie, że jest karykaturą księdza przyszłości. A tak naprawdę, na wiele lat przed Soborem Watykańskim II, był księdzem posoborowym.
Miał dużą łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi, chociaż z natury był raczej nieśmiały. Ten dar, charyzmat czy łaskę, wykorzystywał zawsze, by ludziom pomóc, ułatwić otwarcie się na prawdę i Boga.
Jego ubóstwo, jak niektórzy twierdzili, graniczyło z dziadostwem. Chodził w podarowanych ubraniach, najczęściej po zmarłych, w połatanych sutannach. Praktycznie nie posiadał nic, i to nie dlatego, że nie mógł mieć, bo jego ojciec zostawił mu znaczny majątek, Bronek wybrał jednak ubóstwo. Wiedział, że tylko naprawdę ubodzy potrafią się dzielić. Twierdził, że właśnie w ubóstwie można znaleźć coś najbardziej wartościowego - ludzkie serce. Bardzo lubił cytować Rabindranatha Tagore, który mówił: "Jesteśmy ubodzy tym, czego potrafimy się wyrzec, bez czego potrafimy się obejść. Z tego, cośmy w życiu posiadali, zatrzymamy kostniejącymi palcami tylko to, cośmy dali innym".
Był pobożny, ale jakoś inaczej i kochał ludzi też inaczej. Ale też i oni go kochali. Za dobroć i serdeczność, za czas, który im poświęcał, za listy, na które starał się zawsze odpowiedzieć. Za łaskę początku dla wielu... Po niedzielnej Mszy świętej u sióstr wizytek przychodzili do niego, by prosić o radę, zamienić kilka słów lub po prostu go zobaczyć. A on gderał, uśmiechając się serdecznie, że to, istna "szarańcza", że niepotrzebnie zabierają mu czas, że jest głuchy...
(...)
Fragment tekstu
(...)
V. PIERWSZE LATA KAPŁAŃSTWA
Wspomniałeś już kiedyś, że święcenia kapłańskie otrzymałeś trochę później niż twoi koledzy...
Tak, zabrakło mi siedemnastu dni do tak zwanego wieku kanonicznego. Bytem po prostu za młody.
Jak to przeżyłeś?
Było mi trochę smutno i ciężko na sercu. Ale dosyć szybko uświadomiłem sobie dwie rzeczy: nic się nie dzieje bez woli Bożej i po drugie będę miał okazję do lepszego przygotowania się do świeceń kapłańskich. Muszę ci powiedzieć, że z ciężkim sercem, ale cieszyłem się z tego, że mam okazję złożyć Bogu taką, chociaż niewielką ofiarkę. Ofiarowałem ją zresztą w intencji mojego chorego kolegi przebywającego w szpitalu.
Co robiłeś po ukończeniu seminarium?
Studiowałem prawo kanoniczne, a poza tym po raz pierwszy wyjechałem za granicę.
Myślę, że to był wyjazd do "wód"...
Nie śmiej się, ale rzeczywiście tak było. Od paru lat chorowałem na gardło. Żeby się podleczyć, za radą księdza prałata de Ville wyjechałem na kurację do Reichenhall, na granicy Niemiec, a ściślej Bawarii i Austrii.
Czy masz z tego okresu jakieś ciekawe obserwacje i doświadczenia?
Tak, i to niemało. Znajdziesz je w moich zapiskach z tego okresu. Część z nich była publikowana w "Za i Przeciw".
Strona redakcyjna
Redakcja
Tadeusz Siemek
Projekt okładki Bogdan Żukowski
Redakcja techniczna Bogumiła Szczupakowska
Wydanie II (poprawione i uzupełnione)
Imprimatur
Za zgodą Kurii Biskupiej Warszawsko-Praskiej
z dnia 18.02.2002 Nr 169(K)2002
Copyright by Apostolicum, Ząbki 2002
ISBN 83-7031-295-0
APOSTOLICUM
Wydawnictwo Księży Pallotynów
Prowincji Chrystusa Króla
ul. Wilcza 8. 05-091 Ząbki
tel. (0-22) 781-74-64, 65: fax 781-73-89
księgarnia internetowa: www.apostolicum.pl
info@apostolicum.pl