Piotr Jaroszyński

Nie tracić nadziei!

Kategoria  historia, dokument

Fundacja Nasza Przyszłość
Cena 9.80 zł

ISBN 83-88531-22-0
112 stron
format 150x210 mm
oprawa miękka
wydane Toruń 2002 r.
waga 0.154 kg
nr kat. Rhema 04155

Do każdej przesyłki
dołączamy prezent!

Pozycja archiwalna.

Zadzwoń i zamów

Zamów przez e-mail

Nie gwarantujemy, że zamówienie będzie mogło być zrealizowane.


Pokaż koszyk

Wstęp

(...)
NIE TRACIĆ NADZIEI!
Nadzieja posiada różne oblicza. Czasem jest to zwykła naiwność, oderwana od rzeczywistości, bardzo emocjonalna, zwyczajnie zwana "matką głupich". Im więcej w nas takiej nadziei, tym większe przychodzi rozczarowanie. Konsekwencją rozczarowania może być rozpacz, a następnie zniechęcenie. Na przeciwległym krańcu leży nadzieja, która, obok miłości i wiary, jest jedną z cnót teologicznych. Ta nadzieja dotyczy Boga, ku któremu zmierza nasze życie, ale z którym zjednoczenie może mieć miejsce dopiero po naszej śmierci. Nadzieja teologiczna jest łaską, która umacnia nas, broni przed lekiem wobec jakichkolwiek zagrożeń na Ziemi. Nie chodzi o nadzieje życia bez końca na Ziemi, ale o to, co w religii nazywa się życiem wiecznym - takiego życia dotyczy nadzieja teologiczna. Ale jest jeszcze trzeci rodzaj nadziei, która obejmuje nasze ziemskie sprawy, osobiste i społeczne, o której często zapominamy, a która różni się i od nadziei "matki głupich" i od nadziei religijnej. Jak pierwszy rodzaj nadziei należy w ogóle odrzucić, bo jest bardzo szkodliwy, tak nadzieja w sensie teologicznym nie powinna zastępować nadziei bardziej doraźnej dotyczącej właśnie spraw, które rozgrywają się na Ziemi i na które możemy mieć wpływ. O jaką nadzieje więc chodzi?
Św. Tomasz z Akwinu charakteryzując przedmiot nadziei zwracał uwagę, że musi on spełniać warunki: jest to dobro, trudne, przyszłe, możliwe (Suma teologiczna, I-II, XL, l c). Nadzieja dotyczy dobra, natomiast strach - dotyczy zła. Nadzieja ma na względzie dobro przyszłe, którego jeszcze nie ma, bo tego, które już mamy, dotyczy radość. Ale owo dobro przyszłe jest trudne do osiągnięcia, jeśli ma być przedmiotem nadziei. Dobro zbyt łatwe traktujemy tak, jak już byśmy je mieli - związane jest więc bardziej z radością niż nadzieją. Wreszcie, mimo że dobro przyszłe jest trudne, to jednak możliwe jest do osiągnięcia, gdyby było niemożliwe, ogarnąć musiałaby nas rozpacz.
(...)

Fragment tekstu

(...)
Polityka: nie tylko gra
Język polityki w okresie przedwyborczym zdominowany jest przez wyrażenia, które zamazują istotny sens samej polityki. Najczęściej bowiem jest to żargon, w którym polityka ukazywana jest jako bardzo widowiskowa gra. Słyszymy więc takie sformułowania jak: "walka o mandaty", "zwycięstwo w sondażach", "liderzy ugrupowań", "drużyna", "sukces", "porażka", "klęska". Wyrażenia te dolewają oliwy do ognia, czyli podkręcają zainteresowanie społeczne i to w skali masowej. Wszyscy są ciekawi: Kto wygra? Kto poniesie porażkę? Ja jestem z tymi, a ty za kim? Może moim się uda, twoi nie mają szans. W pewnym momencie może się nam wydawać, że to nie wybory, ale zawody o Puchar Prezesa transmitowane przez radio i telewizję. Zgromadzeni widzowie i radiosłuchacze siedzą z zapartym tchem zmagania zawodników. Niektórzy obstawiają zakłady, inni chcą się zrelaksować przeżywając dreszczyk emocji, inni się kłócą, inni machnęli ręką. Już wkrótce wszystko się rozstrzygnie.
Tymczasem polityka niezupełnie jest grą i widowiskiem. Gdy kończy się olimpiada, kończą się telewizyjne transmisje, a zwycięzcy zabierają medale i udają się do domów. Jeszcze może tylko uroczyste przywitanie przez rozradowanych kibiców, kilka wywiadów dla prasy i oczekiwanie na następne zawody. W polityce natomiast wybory nie kończą, ale rozpoczynają prawdziwe zawody, tyle że już bez udziału i bez wpływu widowni. Sama widownia do wyborów była elektoratem, po wyborach finansuje polityków poprzez odpowiednio ustawiony system podatkowy, a nawet stać się może ofiarą prowadzonej przez nich działalności.
Jako wyborcy nie jesteśmy tylko widzami, bo skutki wyników wyborczych mają istotny i ciągły wpływ przez kolejne lata na nas samych.
Wybierając, a więc podejmując decyzję na kogo oddam głos, muszę wziąć pod uwagę wpływ wyników nie tylko na moje własne życie, ale również na życie społeczne. Mimo że mam tylko jeden głos, który utonie w milionach, a nawet w dziesiątkach milionów głosów, to jednak mój wybór jako decyzja ma swój ciężar moralny. Głosujemy osobiście i w ukryciu, nikt nas sądownie nie będzie ścigał za to, co zrobimy z kartą wyborczą; wszystko nieomal sprzyja temu, aby zrzucić z siebie ciężar moralnej i społecznej odpowiedzialności. A jednak ta odpowiedzialność jest i to bardzo poważna. Właściwie wybory, to pewien sprawdzian psychicznej dojrzałości. Brzmi to może dość górnolotnie, niemniej jednak wybory to dziś jedyny sposób na wyłanianie najważniejszych władz w państwie. Śnić się może nam wspaniały król, który sam dobiera uczciwych i mądrych doradców, a wszyscy zgodnie dniem i nocą troszczą się o poddanych. Ale dziś nie ma króla. Nie poddani, ale już obywatele między sobą wybierają władzę i to nie dożywotnio, ale na pewien tylko czas. Równocześnie sprawowanie władzy jest na tyle atrakcyjne, że wybrańcy czym prędzej wykorzystują urząd do załatwiania swoich własnych interesów. A po wyborach nie można ich odwołać. Wybór jest rzeczywiście trudny, łatwo się zrazić i zniechęcić. Może w takim razie w ogóle nie głosować? Obiektywnie rzecz biorąc nie ma powodów do bojkotu wyborów. Kto chciał i umiał się zorganizować, ten mógł zarejestrować komitet wyborczy. Bojkotując indywidualnie wybory idzie się na pewną łatwiznę. Natomiast jeśli miałby to być protest przeciwko demokracji i jej zasadom, bojkot ten musiałby być w odpowiedniej skali zorganizowany i nagłośniony. W innym wypadku jest to w skali społecznej nieskuteczne i nieczytelne. Należy przy tym pamiętać, że niezależnie od tego, czy w wyborach weźmie udział 80% czy 20% społeczeństwa będą ważne, a ci, którzy wygrają, przejmą realną władzę.
Nieomal każdy z nas ma jakieś powody, czy to z racji osobistych czy społecznych, żeby zrazić się do polityków, którzy dzięki wyborom trafili do Parlamentu. W wielu wypadkach jest to wręcz gniew, ponieważ zawiedzione nadzieje są gorsze niż deklarowana wrogość. Jako wyborcy czujemy się w matni, mamy wrażenie, że każdy wybór, choć z różnych powodów, jest zły. Pokusa nie pójścia do wyborów jest przeogromna. (...)

 

Powrót