Brat Modestino z Pietrelciny
Ja ... świadkiem Ojca Pio
Kategoria biografieISBN 83-60512-16-7
128 stron
format 110x190x12 mm
oprawa miękka
wydane Kraków 2001
waga 0.138 kg
nr kat. Rhema 02218
Do każdej przesyłki
dołączamy prezent!
Pozycja archiwalna.
Zadzwoń i zamówZamów przez e-mail
Nie gwarantujemy, że zamówienie będzie mogło być zrealizowane.
Pokaż koszyk
Notka
Brata Modestino z Pietrelciny nie trzeba przedstawiać. Znają go wszyscy pielgrzymi przybywający do San Giovanni Rotondo. Mimo podeszłego wieku pełni wciąż obowiązki furtiana klasztoru kapucynów i z uśmiechem przyjmuje wiernych, którzy każdego dnia godzinami w długiej kolejce czekają, by prosić go o modlitwę, radę czy po prostu spotkać ukochanego ucznia Ojca Pio. A brat Modestino wręcza im różańce i zachęca do modlitwy każdego wieczora o dwudziestej pierwszej, w duchowej łączności z nim, klęczącym u grobu Stygmatyka.
Książka jest poruszającym świadectwem brata Modestino z Pietrelciny o Ojcu Pio - najwspanialszym z jego rodaków. Autor w prostych słowach przywołuje z pozoru najzwyklejsze wydarzenia, które stają się cennymi pamiątkami życia ukochanego Ojca Pio i jego słów, głęboko zapadających w serce.
W sposób szczególny kładzie też nacisk na pełne uczestnictwo pierwszego stygmatyzowanego kapłana w męce Jezusa, a także na opis "tych dni pełnych smutku", gdy wokół ciała Ojca Pio gromadziły się nieprzebrane tłumy jego duchowych dzieci przybyłych z najdalszych zakątków świata.
Pierwsze wydanie książki brata Modestino ukazało się w Polsce w 2001 roku w serii "Biblioteczka Głosu Ojca Pio". Niniejsze drugie wydanie zostało przygotowane w oparciu o wspomnianą wersję, z uwzględnieniem koniecznych poprawek, oraz dostosowane edytorsko do międzynarodowej serii wydawniczej Edizioni "Padre Pio da Pietrelcina".
Fragment tekstu
Moje pierwsze spotkanie z Ojcem
Urodziłem się w Pietrelcinie 17 kwietnia 1917 roku i dlatego mogę określać się z dumą, ale też z wielką odpowiedzialnością, rodakiem Ojca Pio.
W czasie moich pierwszych dwudziestu lat życia nigdy nie miałem okazji, a więc radości, poznać osobiście tego, o którym zawsze mówiono "nasz święty". Od dzieciństwa słuchałem ze szczególną uwagą wypowiadanych ożywionym głosem mojej matki o nadzwyczajnych faktach przypisywanych "świętemu zakonnikowi".
Matka moja, jako rówieśnica Ojca, żyła wraz ze swoją rodziną w sąsiedztwie rodziny Forgione. Ich domy w rzeczywistości oddzielał tylko zaułek, dlatego nie umknęła jej wyjątkowa powściągliwość i duch modlitwy Francesca. Widziałą go "zawsze z różańcem w ręku". Także w polach, na Piana Romana, gdyż grunty będące własnością rodzin Fucci i Forgione graniczyły ze sobą. Moja matka opowiadała często, że Ojciec Pio, gdy był jeszcze mały, odmawiał udziału w zabawach innych dzieci, a w polu unikał pasienia stada razem z nią, choć nie raz ofiarowała mu swe towarzystwo. Wspominała też przystanki młodego kapłana w drzwiach naszego domu. Chętnie się tam zatrzymywał, aby potrzymać w ramionach mojego dopiero narodzonego brata Antonia. Opowieści mojej matki łączą się z opowiadaniami mego Ojca, który wieczorem, po zakończeniu pracy w polu, doglądał ze mną naszego małego stadka i mówił mi o cnotach i darach Ojca Pio.
Miałem również szczęście posiadać - w wieczorowej szkole, do której uczęszczałem - tego samego co Ojciec Pio nauczyciela Angelo Caccavo, który często opowiadał nam o swoim dawnym i niezwykłym uczniu. Wszyscy we wsi mówili z wielkim podziwem o Ojcu Pio, dlatego nie mogło się we mnie nie narodzić gorące pragnienie, by wreszcie spotkać tego świętego zakonnika.
Spełniło się ono 20 listopada 1940 roku przy okazji mojego wezwania do wojska. Jeszcze przed wstąpieniem do armii, wraz z matką zdecydowaliśmy się jechać do San Giovanni Rotondo, aby prosić Ojca Pio o błogosławieństwo i polecić mnie jego modlitwom. W Benevencie wsiedliśmy do pociągu, który zawiózł nas do Loggii. Późnym popołudniem udało się nam znaleźć miejsce w jakimś starym autobusie, którym dojechaliśmy do San Giovanni Rotondo, gdy Ojciec Pio skończył już wieczorne nabożeństwo.
Noc spędziliśmy w małym pensjonacie przylegającym do klasztoru. Nazajutrz, niecierpliwi, żeby wziąć udział w odprawianej przez niego Mszy Świętej, byliśmy pierwsi w kościele.
Zająłem miejsce blisko ołtarza i skoro tylko zobaczyłem Ojca, poczułem, że przeszedł przede mną drugi Chrystus w drodze na Kalwarię, obarczony krzyżem. Tym, co spowodowało głęboki zamęt w moim umyśle i nieopisane wzruszenie, byłwidok Ojca Pio płaczącego i konwulsyjnie łkającego. Brałem udział w wielu Mszach Świętych, ale nigdy nie zdarzyło mi się widzieć kapłana, który płakałby podczas ich odprawiania.
Po Mszy Świętej przystąpiliśmy do spowiedzi. Moja matka, zbliżywszy się do konfesjonału, powiedziała z wielką swobodą: "Ojcze mój, ależ daleko cię przenieśli! Żeby cię odwiedzić trzeba dużo czasu". Ojciec Pio uśmiechając się, odparł: "No, ale przecież nie musisz płynąć przez morze!" Ośmielony tą przyjacielską wymianą zdań, czekałem na swoją kolej. Następnie przyklęknąłem, by się wyspowiadać. Gdy wyznałem grzechy, Ojciec zgromił mnie spojrzeniem, którego nigdy nie zapomnę oraz słowami: "Ejże, chłopcze, idźmy prostą drogą!" Następnie udzielił mi rozgrzeszenia.
W tych słowach zawarte było nie tylko napomnienie, ale i cały plan życia, który od tego dnia udawało mi się coraz wyraźniej pojmować. Ojciec zdobył mnie i podbił moje serce.
Żołnierskie życie
Wróciłem do domu. Po kilku dniach wyruszyłem jednak, aby rozpocząć życie żołnierskie. Moje myśli wciąż jednak były zwrócone na Ojca Pio, na sposób, w jaki się modlił, na życie wewnętrzne przebijające z jego wzroku, na jego mowę łagodną i ostrą, która zachęcała do kochania Boga.
Zostałem wysłany do Ministerstwa Wojny jako żołnierz listonosz. Byłem szczęśliwy, gdyż powierzone mi obowiązki przewidywały też wykonywanie zadań poza koszarami. Miałem więc okazję zatrzymywać się przez parę minut w pobliskim kościele Matki Bożej Anielskiej.
Podczas jednego z takich modlitewnych przystanków przez Jezusem w Najświętszym Sakramencie poczułem przemożne pragnienie poświęcenia Bogu całego mojego życia. Wyłoniła się w mym umyśle idea przywdziania habitu ojców benedyktynów oliwetanów od świętej Franciszki Rzymskiej. Moje powołanie z dnia na dzień stawało się coraz bardziej oczywiste, moje wizyty w kościele coraz częstsze. W biurze zawsze mówiłem o moim największym rodaku, wzbudzając podziw moich towarzyszy broni i moich przełożonych. Wśród nich było dwóch kapitanów, którzy okazywali duże zainteresowanie sprawami dotyczącymi Ojca Pio. Pewnego dnia obaj poprosili mnie, żebym przy okazji najbliższej przepustki towarzyszył im do San Giovanni Rotondo. Obaj zostali powołani do wojska. Jeden z nich był wcześniej zatrudniony w Ministerstwie Rolnictwa, a drugi w armii. Zgodziłem się z ogromną przyjemnością, z góry ciesząc się na ponowne zobaczenie Ojca.
Po otrzymaniu przepustki, założyliśmy cywilne ubrania i wyruszyliśmy w drogę. Po niełatwej podróży zostaliśmy dopuszczeni do Ojca. Ten, zanim jeszcze zdążyłem przedstawić moich towarzyszy, wykrzyknął z żartobliwą miną: "O, biedne rolnictwo! O, biedna armia!" Uśmiechając się, utkwił kolejno wzrok w obu oficerach, którzy, skonsternowani z powodu charyzmy Ojca, pozwalającej mu znać rzeczy, o których nikt mu wcześniej nie mówił, upadli na kolana i prosili o błogosławieństwo. Ja także miałem przywilej bycia uściskanym i wydało mi się, że jestem w raju. Poprosiliśmy o jego ojcowską opiekę. Zapewnił nas o niej. Wtedy udaliśmy się w drogę powrotną do Rzymu, cały czas rozmawiając o Ojcu Pio. Gdy dotarliśmy na dworzec w Rzymie, bombardowanie zniszczyło wszystkie wagony pociągu, oprócz naszego, który nie został nawet draśnięty. Pomyśleliśmy o Ojcu Pio i o jego obietnicy. Poczuliśmy, jak rośnie nasza wiara, dobre postanowienia i miłość do niego.