Jose Luis M Descalzo
Dlaczego warto mieć nadzieję?
Kategoria młodzieżWydawnictwo eSPe
ISBN 83-913380-6-1
312 stron
format 130x200 mm
oprawa miękka
wydane Kraków 2000 r.
waga 0.440 kg
nr kat. Rhema 01423
Do każdej przesyłki
dołączamy prezent!
Pozycja archiwalna.
Zadzwoń i zamówZamów przez e-mail
Nie gwarantujemy, że zamówienie będzie mogło być zrealizowane.
Pokaż koszyk
Notka
Kiedyś, będąc w Rzymie, przyszło mi obserwować niepowstrzymane wspinanie się na szczyty literatury religijnej pewnego duchownego, a do tego tak młodego, że wydawał się być prawie chłopcem. Przyjaciele radzili mu, by jeszcze nie zgłaszał swojej noweli do nagrody Nadal. W ten sposób nie będzie musiał doznawać przykrości przedwczesnego niepowodzenia. Nie posłuchał, zgłosił swe dzieło i... zdobył trofeum. Przyjaciele mówili mu, aby nie prezentował swych sonetów do nagrody Insula - nie będzie narażał się na porażkę. Ale i tym razem nie posłuchał, wysłał sonety i zdobył pierwsze miejsce...
Jose Luis Martin Descalzo był, jest i będzie swoistym fenomenem. Nie tylko z uwagi na poetycką siłę czy literacką jakość swego pióra, nie tylko ze względu na niespotykaną zdolność odbioru rzeczywistości czy umiejętność wyrażania myśli, ale także z powodu wytrwałej pracowitości. Jest pisarzem w pełnym tego słowa znaczeniu. Pisze jako kapłan, człowiek wiary, chrześcijanin, jako świadek, ale jak pisze! W służbie swego chrześcijańskiego świadectwa Jose Luis podejmuje wszelkie środki wyrazu wynalezione w ciągu długiej historii kultury, starożytnej i współczesnej: wiersz, nowelę, rereportaż, kronikę, teatr, kino, radio, telewizję. Jego twórczość charakteryzuje wyborny język, niewiarygodne tło kulturalne, ujmujące i atrakcyjne podejście do czytelnika, przekonywające argumentowanie.
Brakowało mu jednej rzeczy, ale teraz już ją ma. Jego przenikliwe słowo zawsze wychodziło naprzeciw głębokim tajemnicom ludzkiego ducha, gdzie zamieszkuje ból i nadzieja. Moglibyśmy nawet myśleć, że z taką łatwością głosi potrzebę jedności z Chrystusem, gdyż sam nigdy nie doznał bolesnych smagnięć choroby. Ale i jego już dosięgły... A on? Wciąż taki sam, uśmiechnięty, niepowstrzymany i wspaniały, rozdającyze wzgórza swej osobistej Kalwarii powody, dlaczego warto mieć nadzieję... Dziękujemy, Jose Luis, dziękujemy.
Jose Maria Javierre
Spis treści
Wstęp
1 Drogi złodzieju
2 Trawa rośnie nocą
3 Ku jakiej klęsce zmierzasz, chłopcze?
4 Muzyka, która pozwala przeżyć
5 Samobójstwo dziecka
6 Gałgankowa ludzkość
7 Szara błyskawica
8 Teoria trampoliny
9 Królowa nie chce się śmiać
10 Pochwała odwagi
11 Dziecko w kuble na śmieci
12 Włóczędzy od zewnątrz, biblioteki w środku
13 Umierać samotnie, żyć razem
14 Mniszki od oleju rzepakowego
15 Candido i Roberto
16 Sarina wróciła
17 Rok, w którym Chrystus umarł w płomieniach
18 Palenie Judasza
19 Pole obsiane przyszłością
20 Terrorysta nie spał tej nocy
21 Wszyscy ojcowie są przybrani
22 Moje dziesięć przykazań
23 Sztuka śmiania się z samego siebie
24 Archanioł ślimak
25 Żyć z dwudziestoma duszami
26 Apteka mojego dziadka
Wstęp
Powiadają, że plagą współczesnego świata jest brak wiary i moralny kryzys, jaki przeżywa nasz świat. Nie wierzę w to. Obawiam się, że raczej dogorywa w nim nadzieja, chęć życia i walki, odkrywania po raz kolejny bezkresnych obszarów światła znajdujących się w osobach i rzeczach, które nas otaczają.
Powiadają też, że wielkim zwycięstwem szatana naszych czasów jest przekonanie ludzi, że on nie istnieje. Sądzę jednak, iż największym triumfem zła jest nie tyle oślepienie nas, co założenie nam ciemnych okularów, wsączenie przekonania jakoby świat był złem i tylko zło sprawiało, że świat się kręci.
Cóż pomyśli biedna istota ludzka, która otwiera rano gazetę i znajduje na jej stronach tylko przemoc i kłótnie; która włącza wieczorem telewizor i otrzymuje kolejną porcję gwałtu, ambicji i seksu? W dniu, kiedy uznaliśmy, że informacją prasową będzie historia człowieka, który ugryzł swojego psa, a nie historie dziesięciu milionów ludzi, którzy codziennie i z miłością wyprowadzają swoje psy na spacer, staliśmy się gorzej niż ślepcami: staliśmy się ludźmi, którzy potrafią widzieć jedynie ciemne strony świata i nie dostrzegają całej szerokiej gamy świetlistych kolorów naokoło siebie. A przecież jak bardzo człowiek złakniony jest czułości i dobrego humoru. Jakże potrzebuje by ktoś przemył mu oczy i pomógł ufać sobie i wszystkiemu, co go otacza!
Pisanie felietonów, z których, składa się ta książka, było dla mnie pasjonującym doświadczeniem. Po osiemnastu latach uprawiania dziennikarstwa. czyli mając za sobą całe miliony tekstów różnego typu odkrywałem nareszcie! - że czytelnicy śledzą z większym czy mniejszym zainteresowaniem moje komentarze ideologiczne, ale naprawdę poruszam ich tylko wtedy, gdy zwracam się do ich serca i kondycji ludzkiej Niejako przypadkiem zacząłem w niedzielnym wydaniu dziennika "ABC" cykl artykułów zatytułowany - zwyczajnie "Notatnik", w którym spróbowałem, tak po prostu, opowiadać ludziom o moim sercu, o drobnych powszednich radościach, o tych świetlistych obszarach świata, o których nikt inny nie mówił. Odkryłem wówczas, ze zdumieniem i radością, że felietony te przydawały się na coś! Czytelnicy, którzy komentowali je listownie - a było ich wieluset - nie pisali, że moje artykuły podobały im się, czy że zgadzają się z moimi poglądami: pisali, że teksty te są użyteczne, że pomagają im ŻYĆ, że wyczekują na nie co niedziela jak na pokarm, niemalże jak na komunię. 7. moich wielbicieli (okropność!) przerodzili się w przyjaciół. Wokół mojego słowa powstał krąg przyjaźni, moja rubryka stała się domem zamieszkałym przez wiele osób.
Całymi miesiącami żyłem w ekstazie: skoro moje felietony były w stanie kogoś nakarmić i napełnić chęcią życia, pisanie stało się czynnością świętą, bliźniaczą siostrą mojego kapłaństwa, czymś możliwym do wykonania tylko z duszą czystą jak u Mojżesza stojącego przed krzewem gorejącym.
Zdałem sobie pomału sprawę, jak wiele samotności istnieje na świecie. Odkryłem, ile tysięcy chłopców nie ma z kim porozmawiać, ile kobiet nie znajduje duchowego porozumienia ze swoimi mężami, jak wielu jest tych, którzy żyją siłą rozpędu czy nudy. I pomyślałem, że pomoc pozbawionym nadziei w odkryciu świetlistych stron przygody człowieczeństwa jest niezwykle pasjonującym zadaniem.
I bynajmniej nie musiałem przy tym kłamać: malować świat na różowo, wstrzykiwać morfinę fałszywego optymizmu, ukrywać ciemne strony życia. Nie. nie musiałem oszukiwać. Wręcz przeciwnie:
obnażanie naszych ran i zgryzot, przyznawanie się do nich, należało do moich obowiązków. Twierdziłem jednak, że trzeba przyjąć nieszczęście bez popadania w gorycz i nauczyć się spoglądać poza ból, mające stale w pamięci, że choć nie unikniemy życia ze stopami w błocie, nikt nie może nas powstrzymać przed podnoszeniem wzroku ku gwiazdom.
W ten właśnie sposób powstawały, tydzień po tygodniu, zapiski, które zbieram dzisiaj w tomik ze złudzeniem czy z nadzieją, że stanie się domem dla wielu. Wierzę w radość. Coraz mocniej wierzę także w pasjonującą przygodę ludzką. Oby udało mi się zarazić czytelników tą podwójną wiarą.
Fragment tekstu
(...)
5.Samobójstwo dziecka
... Jorge postawił krzesło na stole, uszedł na nie. przywiązał jeden koniec paska do rurki grzejnika, z z drugiego zrobił pętlę i założył sobie na szyję...
Wydaje mi się, że pośród wszystkich tegorocznych wiadomości, rekord okropieństwa bije przeczytana przed chwilą w gazecie, historia dziesięcioletniego chłopca, którego ciało znaleziono na strychu. Nazywał się Jorge, donoszą agencje. Był normalnym dzieckiem, opowiadają sąsiedzi. Nie miał żadnego powodu, żeby zrobić to, co zrobił, zapewniają rodzice. W szkole nie przydarzyło mu się nic złego, informują nauczyciele.
Nie stało się nic nadzwyczajnego. Lecz tamtego popołudnia, po powrocie ze szkoły, wszedł po schodach na ósme piętro domu - dzieci nie mogą same jeździć windą - popchnął drzwi prowadzące na strych, które były otwarte jak zwykle, przesunął na środek pokoju biały sosnowy stół który wyniesiono tu po ostatnich porządkach, postawił na nim krzesło...
Miał dziesięć lat. zaledwie dziesięć lat. I był normalnym dzieckiem. Czy trzeba teraz - lecz byłoby to zbyt wygodne wymyślać paranoję, napad szaleństwa albo nieuzasadnionego lęku, coś, co uspokoiłoby rodziców, księży, nauczycieli, psychiatrów?
Jedno jest pewne: chłopczyk przygotował swoją śmierć z zimną krwią, dorosłego. Na biurku został list, który dziecko z pewnością zapamiętało z jakiegoś filmu, list powtarzający po raz setny to co już wiemy: "Nie obwiniajcie nikogo za moją śmierć. Odbieram sobie życie z własnej woli." A w następnej linijce, za całe wyjaśnienie, dwa krótkie, straszliwe, powodujące zawrót głowy słowa: "Boję się".
Czegóż się bał, na Boga? Jego rodzice zapewniają, że był zdrowy; nauczyciele, że nie groziła mu żadna dwója na koniec roku: przyjaciele, że nigdy nie skarżył się. że mu grożono: spowiednik, że w jego życiu nie było cieni. Wszyscy uważali go za szczęśliwego. Nikt nigdy nie podejrzewał istnienia motywów, które mogłyby doprowadzić go do tego suchego wyznania: "Boję się".
A jednak Jorge wspiął się powoli po schodach prowadzących na ósme piętro, do niewielkiej rupieciarni w pobliżu tarasu. Powoli, jakby miał nadzieję, że na którymś podeście spotka kogoś, jakiegoś kolegę, który zabierze go pograć w piłkę, jakiegoś sąsiada, który złaja go za to, że wychodzi na taras w takie zimno. Szedł powoli patrząc, jak z każdym pustym podestem maleje jego nadzieja i naprawdę nie pozostaje mu nic innego, jak zdjąć pasek, przywiązać go starannie do rurki grzejnika jednym z owych węzłów, jakich nauczono go na letnim obozie, a potem...
Bał się. Sam pewnie nie potrafiłby jasno wyjaśnić czego. Ale był samotny, tak samotny jak bywają dzieci zamknięte w czterech ścianach świadomości, że nie są kochane, że nie są dostatecznie kochane. Nie miał żadnego "specjalnego" powodu do obaw. Żadnego oprócz tych, które odczuwamy wszyscy, żyjąc w świecie tak wrogim jak nasz. On tylko widział w telewizji setki obrazów przemocy. Tylko wiele razy słyszał od ojca, że to życie jest gówniane. Pamiętał tylko krzyk dziadka, kiedy ten pokłócił się z synem i synową: "Chcę umrzeć! Chcę umrzeć!" Pamiętał tylko płacz mamy pewnej nocy, której wydarzyło się coś, czego nie potrafił zrozumieć.
Nic więcej. Nic więcej. O niczym więcej nie pamiętał, gdy wchodząc na schody prowadzące z siódmego na ósme piętro, zaczął wysuwać ze szlufek pasek, który dostał na imieniny. Skórzany pasek, pierwszy "męski" prezent, z którego był tak dumny. (...)
Strona redakcyjna
Copyright by EDICIONES SIGUEME, Salamanca, 2000
Copyright by Redakcja eSPe, Kraków 2000
Redakcja
ks. Józef Tarnawski SP
Korekta
Katarzyna Duda-Kaptur
Tłumaczenie
Marzena Chrobak
Projekt okładki Marcin Prokop
Nihil obstat Za zezwoleniem Przełożonego Wyższego
Polskiej Prowincji Zakonu Pijarów,
L.dz. 256/2000 z dnia 11 września 2000
ks. Tadeusz Suślik SP, Prowincjał
Kraków 2000
ISBN 83-913380-6-1
Redakcja eSPe
31-457 Kraków, ul. Meissnera 20
tel. 012/411 28 51, fax 012/413 19 21,
e-mail: espe@pijarzy.pl www.pijarzy.pl