Zrodlo - informacje o książce

Marta Robin. To, co o niej wiem...

Brat Efraim

fragment tekstu:

Przyznanie Marcie godności "stygmatyczki z Châteauneuf", jak to czyniono wielokrotnie na łamach wielu czasopism czy w radio aż do jej śmierci, jest przedsięwzięciem zbyt upraszczającym. Była kimś więcej niż stygmatyczką. Fenomen stygmatyzacji ma w sobie coś zewnętrznego, tak jak ekstaza, lewitacja czy też większość nadzwyczajnych zjawisk znanych z życia mistycznego.

Spróbujmy nakreślić klasyczny wizerunek stygmatyka, prezentowany z początkiem XX wieku w podręcznikach teologii mistycznej.

Najczęściej jest to osobowość ekstatyczna, skoncentrowana na kontemplacji scen pasyjnych, jawiących się jej jako swego rodzaju atrakcja; chory, którego organizm ulega rozchwianiu zarówno na płaszczyźnie fizycznej, jak i duchowo-intelektualnej, co ma służyć psychofizycznej transformacji, nakłonić do stosowania długotrwałych postów, wzmożonej czujności oraz osiąganiu "wyższych" stanów świadomości. Stygmatyk podejmuje w swoich progach wysłańców niebios, Dziewicę Maryję oraz aniołów będących czasami na jego usługach i wypełniających rozmaite zadania. Rozszalały demon piętnuje, a nawet bierze we władanie stygmatyka, nierzadko posiadającego dar rozpoznawania konsekrowanych osób lub czytania w myślach i poznania grzechów.

Jeśli Marta włącza się w poczet stygmatyków początku XX w., to jej sylwetka pozostaje na ich tle wyjątkową, ponieważ nie ma ani jednego z tych zranionych przyjaciół Oblubieńca, który stanowiłby wierną kopię innego.

Stygmatyk ma najczęściej pomiędzy siódmym a siedemdziesiątym siódmym rokiem życia. Zarówno umiejscowienie ran, ich postać, głębokość, częstotliwość pojawiania się, jak również stopień uświęcenia wybrańca i jego duchowego oddziaływania na innych mogą ulegać zmianom.

Marta jest niepowtarzalna. Chociaż bije ona wszelkie rekordy w tak bogatej historii stygmatyków, udało jej się, przy współudziale aniołów, żyć w ukryciu przed światem. Ten cud zasługuje na podkreślenie, dotychczas nie czyniono tego dostatecznie. Pokazują to świadectwa, bo przecież pogoń za cudownymi zjawiskami zamieszkuje serce współczesnego człowieka, podobnie jak w czasach, gdy krojono świętych na kawałeczki, gdy jeszcze tliło się w nich życie. Nie, Marta była ukryta w sercu Boga.



Podczas ceremonii pogrzebowej ojciec Daniel Ange, podobnie jak ja, z ogromnym wzruszeniem, rysującym się na modlitewnie skupionej twarzy, kontemplował zmarłą, w którą ze ściśniętym sercem wpatrywał się zebrany tłum. "Pomyśl, że to jej pierwszy od pięćdziesięciu lat spacer..." Nie udało mi się powściągnąć uśmiechu w doznaniu niewyjaśnionego szczęścia, poczułem się dumny z Pana Boga, że zechciał tyle zainwestować w kruche dziewczę z prowincji. Dotrwała do końca z miłości dla Miłości. Po raz kolejny moc Boża wypełniła się w słabości. Cud nad cuda? Że nie popadła w obłęd. Jakaż istota, choćby najbardziej zrównoważona na świecie, wytrzymałaby pięćdziesięcioletnią bezsenność w zaciemnionym pokoju, pozbawionym życiodajnych promieni słońca. Pomyślmy, że wystarczy zaledwie kilka bezsennych nocy, aby halucynacje rozpoczęły swoje harce w ludzkim umyśle.

Marta została dotknięta przedziwną chorobą, której symptomy ujawniły się pomiędzy 1921 a 1929 r. Przez bez mała dwa lata przebywała w stanie śmierci klinicznej, przypominającej "sen", w jakim pogrążyła się św. Teresa z Avila; istnieje wiele analogii w tej przypadłości pomiędzy Martą a "Madre": uderzenie w najwrażliwszą strunę jestestwa, pęknięcie w samym zalążku istnienia, przejście przez proces oczyszczenia Boskim ogniem wewnętrznym, przepalającym każdą najmniejszą tkankę do szpiku kości, grypa hiszpanka oraz wywołane przez nią powikłania. Zdarza się, że poprzez chorobę Bóg znaczy wybrańca pierwszym swym dotknięciem, aby zapanować nad najmniejszymi komórkami jego ciała i krwi.

Niemało już słów padło - i zapewne wiele jeszcze padnie - na temat ulubionego kąska ateizmu naukowego: histerii. W krytycznej fazie choroby pojawi się u Marty wiele symptomów, mogących wskazywać histerię: sztywnienie i kurczliwość mięśni, nie powodujące obrażeń upadki, zaburzenia widzenia, wyostrzone bodźce zmysłowe, z kolei stan śmierci klinicznej mógłby wskazywać na letarg histeryczny. Choroba epileptoidalna... Diagnoza postawiona przez jednego z miejscowych lekarzy brzmiała: epilepsja, ale trzeba zauważyć, że podczas ataków Marta nie przygryzała sobie języka, a z ust nie toczyła się piana. Zostawmy symptomy, jedyny argument specjalistów dobrej czy złej woli. Przypadek Marty sytuuje się na antypodach histerii, cechuje ją: postawa wycofania, zdecydowany charakter, dowcip i błyskotliwość, ponadprzeciętny altruizm, racjonalność myślenia, stałość nastroju... Z kolei do osobliwości histeryka należą zwykle: poczucie frustracji, próżność, skłonność do błazeńskich wygłupów, huśtawka emocjonalna, a jedynym słowem nie schodzącym z jego ust jest tak obce Marcie "ja", wymawiane przez nią jedynie w obecności najbliższych. Wobec gości, przed którymi mogłaby mieć pokusę zabłyśnięcia, niezwykłą siłą woli udawało jej się nie eksponować własnej osoby lub wręcz milczeć zupełnie. Nie wzbraniała się natomiast przed barwnymi opowieściami, które snuła na prośbę kapłanów i teologów; zaszczepiony w dzieciństwie duch posłuszeństwa nie pozostawiał nic do życzenia. Nawet listy formułowała zwrotami: "Będziemy się modlić", "Będziemy się za was modlić". A kiedy ojciec Finet odpowiadał na listy w jej imieniu, sygnował pocztę inicjałami M.R.

Odrzucając hipotezę o histerii u Marty, w rozwoju tej malowniczej osobowości nie można zakwestionować pojawienia się etapów jałowości. Bóg ociosywał ją, stąd nieuniknione stały się, zwłaszcza w przełomowych okresach jej życia wewnętrznego, przeprawy przez czyściec, zstąpienia do piekła, kiedy to - jak zauważa jeden z biografów Marty - podobnie jak Hiob zostaje wydana w ręce demona.

Przezwyciężywszy etap śmierci klinicznej, Marta po raz pierwszy spotyka Najświętszą Panienkę, natomiast po okresie paraliżu następuje konfrontacja z szatanem, którego dane jej będzie poznać na wskroś. Miłość zwraca się ku ciemnej, piekielnej stronie. Mądre opowieści ukazują nam postacie wielkich świętych jako indywidualności przeciągające grubą kreską granice pomiędzy wizją a iluzją, pomiędzy autentyczną światłością rozbłyskującą w ciemności, a snopem fajerwerków udających słońce. Jeden z wielkich świętych, Wincenty Ferreriusz, był przekonany, że jest jednym z dwóch świadków Apokalipsy, czego dowiódł... wskrzeszając zmarłego[1]. Pewnego razu Marta podzieliła się ze mną zaskakującą refleksją: "Jeśli powiesz szatanowi "nie", a on powróci ze swoim "tak", dla Boga liczy się tylko twoje "nie"".

Jej historia pełna jest osobliwości, których nigdy nie zdołamy pojąć - wszak skandal Krzyża pozostaje tajemnicą - tak samo jak nie zdołamy dociec, co działo się z Martą na płaszczyźnie czysto biologicznej.

Większość zjawisk mistycznych jest znana w religiach niechrześcijańskich. Jestem przekonany, że granice możliwości człowieka są słabo znane, jeszcze długo nie poznamy możliwości psychiki, a psychoanaliza jest drzewem, które zakrywa las: jest spojrzeniem na sferę umysłu, zaciemniającym wiele innych ujęć. U niektórych jogów mamy do czynienia z praktyką długotrwałych postów czy lewitacją; ekstaza może być wywołana za pomocą pewnej techniki. Zdarzyło mi się spotykać kabalistę czytającego w myślach. Pewien teolog opowiedział mi, że taką umiejętność posiada Rudolf Steiner, którego doktryna należy do najbardziej niebezpieczniejszych; znam również chrześcijan, którzy odwrócili się od prawdziwej wiary na widok mistyków muzułmańskich stąpających po wodzie i po ogniu. Oczywiście, szatan wykazuje wiele sprytu w swoich bezwstydnych kuglarskich sztuczkach, ale nie przypisujmy mu zdolności, które są przejawem aktywności ludzkiej czerpiącej nawet z grzechu. Hinduizm odżegnuje się od fakiryzmu. Wskazując na sidhi, wyzwalające nadzwyczajne moce, które mogą towarzyszyć człowiekowi szukającemu spełnienia w Bogu, głosi następnie konieczność wyrzeczenia się ich, pod groźbą zejścia na manowce.

Z perspektywy chrześcijaństwa nie należy szukać tego typu zjawisk dla nich samych, nawet jeśli mogą służyć dobru. Żaden stygmatyk nie zdecydował, że zostanie nim ku zbudowaniu bliźniego. Charyzmaty i dary Ducha Świętego winny być przedmiotem nieustającej modlitwy. Veni, Sancte Spiritus! Przyjdź, Duchu Święty!

-------------------
[1] Żywoty Świętych Pańskich w opracowaniu ks. Piotra Skargi istotnie zawierają legendę, według której św. Wincenty wskrzesza bodaj nie jedną, a kilka osób [przyp. tłum.].

spis treści (lub początek spisu treści)

notka

Warning: mysqli_num_rows() expects parameter 1 to be mysqli_result, bool given in /chicago/linki2.php on line 44



Powrót