Jego twarz groźna w chmurze nad wodami dzieciństwa
tak rzadko trzymał w ręku moją ciepłą głowę podany do wierzenia win nie przebaczający
karczował bowiem lasy i prostował ścieżki wysoko niósł latarnią gdy weszliśmy w noc
myślałem że usiądą po jego prawicy
i rozdzielać będziemy światło od ciemności
i sądzić naszych żywych
- stało się inaczej (...) urodził się raz drugi
drobny bardzo kruchy o skórze przezroczystej chrząstkach bardzo nikłych pomniejszał swoje ciało abym mógł je przyjąć
w nieważnym miejscu jest cień pod kamieniem
on sam rośnie we mnie jemy nasze klęski
wybuchamy śmiechem
gdy mówią jak mało trzeba aby się pojednać.