Szła szybko, choć ciążył Jej nieznośnie tobołek na plecach. Bolały Ją nogi. Słońce stało już wysoko. Pot spływał utartymi ścieżkami po Jej twarzy i po szyi. Nie była przyzwyczajona do takich długich marszów. Na szczęście to ostatni dzień.
Miała być w domu przed porą deszczową. Z pewnością rodzice wtedy Jej się spodziewali. Ale jakieś tam sprawy ludzi zatrzymały Ją w świątyni aż do tego czasu.
Chciała wszystko załatwić do końca, bo nie wiedziała, czy tam jeszcze kiedyś powróci. Zdecydowała się towarzyszyć swoim rodzicom w ich starości. Towarzyszyć im aż do śmierci. Jak długo ta starość trwać będzie - oby jak najdłużej. Potem co zrobi ze sobą, tego nie planowała. Co Bóg da: tak jak Jej Bóg dalszy los sam wyznaczy. Ruszyła w drogę przed paroma dniami. I był to dla Niej czas jakiegoś podsumowania dotychczasowego życia. Czas samotności i ciszy.
Na drodze rzadko tylko natrafiała na ludzi. Nie zwracano na Nią uwagi: na biedną, wędrującą samotnie dziewczynę z węzełkiem na plecach. Mogła trwać w swojej niezamąconej ciszy. Dopiero teraz. Kiedyś, przed laty, gdy szła na służbę do świątyni, wyobrażała sobie, że tam znajdzie ostoję ciszy i spokoju. To było jedno z Jej rozczarowań.(...)