Zrodlo - informacje o książce

Dlaczego warto szukać?

Jose Luis Martin Descalzo

fragment tekstu:

(...)

Gruszki z cynamonem

Czy była to najpiękniejsza noc w historii? W każdym razie jedna z najbardziej dramatycznych i rzewnych, jakie kiedykolwiek zaznało serce ludzkie. Brat Jan, "braciszek" świętej Teresy, wychyla się z gotyckiego okna wychodzącego na Tag, po raz kolejny oblicza w myśli wysokość, jaką ma do przebycia przy pomocy sznura zrobionego z podartego płaszcza i rozważa skok - półtora metra -jaki musi wykonać, gdy skończy się sznur. Wie, że będzie musiał zachować jak największą ostrożność i trzymać się jak najbliżej muru, bo jeśli wyląduje o kilka łokci za daleko, stoczy się po skalnym urwisku wprost do rzeki. Zostawi za sobą dziewięć miesięcy, przez które jego bracia (?) trzewiczkowi więzili go nawet nie w celi, lecz w klitce szerokiej na sześć stóp i drugiej na dziesięć, dokąd światło dochodziło tylko przez malutki otwór w murze, położony poza jego zasięgiem, pod samym stropem. Tam mieszkał przez owe dziewięć miesięcy; tam załatwiał swoje potrzeby; tam zjadał skąpą rację chleba i wody, i - od czasu do czasu - wysuszoną sardynkę; ciągle w tym samym habicie; tam cierpiał mróz zimowych toledańskich nocy i duszny upał ostatnich dni lata. Nawet wczoraj, w dzień Wniebowzięcia, nie pozwolono mu odprawić Mszy świętej. I ta ostatnia rzecz przyspieszyła decyzję brata: trzeba uciec z więzienia, uciec za wszelką cenę.
Dlatego właśnie stoi teraz w oknie w jasną noc pełni księżyca. Upewnia się, czy w kieszeni habitu spoczywa jego jedyne bogactwo: papiery, na których ołówkiem nagryzmolił tekst pieśni świętej miłości, układany w dni największej goryczy.
Bo ten brat Jan nie poddał się bynajmniej smutkowi, urazie czy złości; wykorzystał długie samotne godziny na tworzenie, najpierw w myśli, potem, dzięki łaskawości jednego ze strażników, który pożyczył mu papier i ołówek, na piśmie, na wypadek, gdyby zdradziecka pamięć przeinaczyła jakiś przymiotnik. Papiery te, choć on o tym nic wie, nawet tego nie podejrzewa, są najpiękniejszą kartą poezji kastylijskiej. Nad tymi "wersecikami" - ale dopiero wiele wieków później -będą wpadać w zachwyt całe pokolenia. Na razie gniotą się w kieszeni habitu. Habitu, który zrzuca teraz, żeby łatwiej mu było schodzić, półnago, po linie uplecionej z pasów podartego płaszcza. Habitu, który potem szybko włoży na siebie, z sercem drżącym jeszcze po skoku.
A teraz rozpocznie się prawdziwy dramat tej nocy. Jak wydostać się z zamkniętego patio, które zdaje się nie mieć ani schodów, ani drzwi? Jak potem znaleźć drogę, głuchą nocą, w obcym mieście? Czy uda mu się trafić do klasztoru zreformowanych karmelitanek? Czy otworzą mu bramę, gdy zastuka o tej porze?
Będzie musiał błąkać się po toledańskich ulicach, licząc na łut szczęścia. Grupa handlarek drzemiących pod swoimi straganami z zieleniną, widząc jego podkrążone oczy, podarty strój i bose stopy, myśli, że brat wraca z nocnej eskapady i "obrzuca go nieprzyzwoitymi słowy", jak opowie ktoś dużo później, podczas procesu beatyfikacji braciszka. Wreszcie, po spędzeniu reszty nocy w bramie, której wielkodusznie użyczył mu pewien szlachcic, będzie mógł o bladym świcie zadzwonić do klasztoru "swoich" mniszek. A tam dopiero zrobi się zamęt, gdy uciekinier poda przez okienko obrotowe swoje imię. Mniszki - aj, wyrzuty sumienia! - zastanawiają się, czy mogą i czy powinny go przyjąć. Wreszcie, ponieważ są przebiegłe, wynajdują argument kanoniczny - pewna chora zakonnica poprosiła wczoraj o spowiednika. Brat Jan będzie mógł ją wyspowiadać, a przy okazji zatrzymać się na moment w klasztorze.
Na jego widok mniszki wpadają w popłoch: jest taki wychudzony i blady, nie ma nawet sił, żeby mówić. Boją się, że w każdej chwili może im umrzeć, lecz przeczuwając, że jego oprawcy, trzewiczkowi, już zaczynają go szukać po całym mieście, nie myślą o nakarmieniu go, lecz przede wszystkim o ukryciu. I rzeczywiście, strażnicy zaraz nadchodzą i przeszukują skrupulatnie klasztor i kościół, ale mniszki okazały się przemyślniejsze; brat Jan jest bezpieczny.
Wreszcie, gdy minęło już południe, mniszki mówią mu. że może opuścić klauzurę, przejść do kościoła i stamtąd, przez kratę, opowiedzieć o swojej duchowej przygodzie ostatnich dziewięciu miesięcy. I dopiero wówczas przypominają sobie, że pewnie umiera z głodu. Ale co podać żołądkowi, który przez dziewięć miesięcy otrzymywał wyłącznie chleb i sardynki?
Pozwoliłem sobie opisać tę scenę w soneciku zatytułowanym tak samo, jak ten artykuł:

Niebo go wzięło w obronę.
Gdy stanął u ich drzwi wynędzniały.
Litościwe mu mniszki podały
Gruszki gotowane z cynamonem.

Pełga płomień, wkoło cienie się ścielą.
Brat swoje pieśni czyta głosem drżącym.
Wyniósł je z lochu, gdzie przez długie miesiące
Gościem był, jeńcem, ptakiem i gazelą.

To pieśni miłości o Ukochanym,
Co uciekł w gąszcz niby łania chyża.
Kto go szuka, został z duszą połamaną.

Płoną serca, radością wezbrane.
Mniszki chciwie ciche słowa chłoną.
Gruszki dawno wystygły, zapomniane.

(...)

strona redakcyjna

wstęp (lub początek wstępu)

spis treści (lub początek spisu treści)

Warning: mysqli_num_rows() expects parameter 1 to be mysqli_result, bool given in /chicago/linki2.php on line 44



Powrót