Wiadomo wszystkim, że został ukrzyżowany; wiadomo, kim byli ludzie, co się wtedy przy Nim zgromadzili: Maryja - Jego Matka, Maria z Magdali, Weronika, Szymon z Cyrenajki, który niósł krzyż, i Józef z Arymatei, który miał Go zawinąć w całun. Ale trochę poniżej, na zboczu, stał pewien człowiek i nie odrywał wzroku od Tego, który tam na górze konał, rozpięty na krzyżu; nie spuszczał z Niego oczu od pierwszej do ostatniej chwili Jego męczeńskiej śmierci. Człowiek ów zwał się Barabasz. O nim właśnie mówi ta książka.
Był to mężczyzna około trzydziestki, rosły, barczysty, z cerą ziemistą, rudą brodą i czarnymi włosami. Równie czarne miał brwi; oczy były tak głęboko osadzone, jak gdyby chciały taić swój wyraz. Jeden policzek przecinała wielka szrama - od oka aż do brody. Ale zewnętrzny wygląd człowieka niewiele przecież znaczy.
Szedł za tłumem ulicami od samego pretorium, trzymał się jednak w pewnej odległości za innymi. Kiedy wyczerpany Rabbi upadł pod ciężarem, Barabasz przystanął, by nie podejść za blisko miejsca, gdzie leżał krzyż, i czekał aż do chwili, kiedy to kazano nieść krzyż owemu Szymonowi. (...)